NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » WASZE ARTYKUŁY » SPOKOJNY

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

SPOKOJNY

artykuły i komentarze
  
Spokojny
15.02.2010 22:50:15
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454555
Od: 2010-2-13


Ilość edycji wpisu: 1
Zapomniany staw
22 sierpnia 2009
Piękna słoneczna pogoda oraz zakończenie I etapu remontu mojej łazienki należało uczcić dawno zaplanowanym wyjazdem nad wodę. Tak jak pisałem w artykule „Piranie” chciałem sprawdzić pewne wyrobisko potorfowe, jakich wiele w mojej okolicy. Wypatrzyłem je na mapie satelitarnej Geoportal (zdjęcia są, co prawda czarno-białe, ale rozdzielczość wyśmienita). Rano będąc w mieście zaopatrzyłem się w zaprzyjaźnionym sklepie wędkarskim w białe robaki i zanętę karasiową (na takim łowisku zawsze się sprawdza) ok. 16: 00 zapakowałem mojego „kombiaka” a do pomocy w eksploracji łowiska poprosiłem moja 12 letnią córkę, która wędkarstwo ma we krwi i czasem zaskakuje mnie swoimi osiągami. Zresztą całą rodziną też często łowimy, choć syn (4 lata) jest jeszcze niecierpliwy i jak sam mówi: (tato jestem jeszcze gapciem).
Wyprawa zaczęła się od dojazdu leśnymi duktami w okolice tego tajemniczego miejsca, które za ”nie długi” czas miało być przez nas odkryte. Zaparkowałem auto na łące na skraju pięknego świerkowego starodrzewu, sprzęt zarzuciliśmy na plecy i ruszyliśmy przez nieużytki do olszynowego raju, który jak miało się okazać stał się buszem rodem z amazońskiej puszczy. Każda próba podejścia do stawu który znajdował się od nas w odległości nie większej niż 50 m kończyła się fiaskiem jak nie chaszcze nieprzebyte, to pas trzcin nieprzetarty, wyrobisko torfowe to grzęzawisko nie do przebycia, jak mawiała pewna żyrafa : „Dżungla nas zaatakowała”, trudno, trzeba się było uciec do starych harcerskich sposobów: skoro jest woda to zwierzęta z niej korzystają. Obeszliśmy pomału i dokładnie kontrolując wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby podejścia do akwenu, od północnej strony znaleźliśmy wyschnięty o tej porze roku rów melioracyjny, którym to dostaliśmy się w bezpośrednie sąsiedztwo wody, ale znowu pas trzcin nas odgrodził od lustra, które połyskiwało w popołudniowym słońcu niczym odlane ze złota.
-Co z tego skoro dojść nie ma jak?
Dalej przedzieraliśmy się przez te nieprzebyte krzaczory, pokrowiec z wędkami haczył o jeżyny i inne zielska zdrowo się napociliśmy by dojść do wschodniego skraju i tu niespodzianka wydeptana przez zwierzęta ścieżka i drzewa jakby roślejsze tu i ówdzie brzozy stuletnie, brnąc wzdłuż wschodniego „wybrzeża” dotarliśmy do starej zbutwiałej kładki
-skoro jest kładka to ryba musi być także.
Niestety kładka dawno miała już za sobą dni swojej świetności a przecinka w trzcinach zarosła 10 lat temu, w odległości ok. 30 m dalej, których pokonanie zajęło następne kilkanaście minut natrafiliśmy na cypel z twardym gruntem wcinający się w toń zbiornika
- Potencjalne miejsce na zasiadkę.
Faktycznie ze skraju krzaków można by po oczyszczeniu brzegu z zarośli mieć dostęp do całego łowiska za pomocą odległościówki, wyjąłem bata z pokrowca, ale rosnąca wokół zielona ściana nie bardzo pomagała w gruntowaniu łowiska wszystko, co mogliśmy zrobić w tej chwili to sprawdzić głębokość w odległości do 10m od miejsca, w którym byliśmy. Głębokość od 15cm do 4 m na tyle w zasięgu mojej wędki mogliśmy liczyć bez uprzedniego dokładnego oczyszczenia łowiska. Próba wędkowania mogłaby zakończyć się niezłym zaczepem na gałęziach lub połamaniem wędek, ale ryzyko wliczone jest w nasze hobby, więc białe na hak i do wody: - dalej uczyć się pływać. Niestety tak jak na poprzednich łowiskach tutejsze ryby nie gustują w białym robaku. Więc kukurydza trafia na przynętę (nie zanęcam nigdy nieznanego łowiska). Na tafli wody zaobserwowaliśmy spławianie się drobnicy, więc ryba w tej wodzie jest na pewno świadczyły o tym także szczątki kładki, o której wcześniej wspomniałem. Po kilku chwilach na haczyku bardzo przyzwoity karaś, a więc jednak woda jest rybna.
Jeszcze dwa karasie dla potwierdzenia reguły i czas zwijać się do domu wiemy już że po wytrzebieniu ryb z poprzedniego stawu (Piranie!) należy całkowicie zatrzeć ślady naszej bytności w tym miejscu w myśl trochę przerobionego porzekadła, „kłusol nie kłusuje tylko nas pilnuje”. Zostawiliśmy, więc przyrodę w stanie, jakim ja zastaliśmy bez połamanych gałęzi, wydeptanej trawy, i jakichkolwiek odpadów, które mogłyby zdradzić naszą tam obecność.
Przyjedziemy tu znowu za jakiś czas by nacieszyć się tym, co zostało przez wszystkich zapomniane, aby od nowa odkrywać uroki najbliższej okolicy a na ryby pojedziemy nad jezioro gdzie PSR i policja oraz oczywiście sami wędkarze ostatnio coraz lepiej walczą z kłusownictwem szkoda, aby taki ciekawy zakątek po moich śladach znów zniszczył agregat prądotwórczy.
Najciekawsze jest odkrywanie i obcowanie z naturą taką jaką jest, bez ingerencji w nią samą.


_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Electra29.03.2024 12:29:35
poziom 5

oczka
  
Spokojny
15.02.2010 22:51:31
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454561
Od: 2010-2-13


Ilość edycji wpisu: 1
Krokodyl

Lipcowe ciepłe popołudnie, mój nowiuśki spining gotów na swój debiut nad wodą.
Nowy Jaxson Syriusz c. w. 2-18g węglowy, mój pierwszy węglowy kij w życiu, a zapomniałem wspomnieć, że jest 2003 rok. Wybieramy się z żoną i córką nad jezioro w Lginiu, wybór padł na północną „harcerską” plażę. Wyjechaliśmy nad wodę wczesnym popołudniem żeby jeszcze zaznać, choć trochę kąpieli przy okazji tak ciepłego dnia. Po kilkunastu minutach kluczymy leśną drogą między drzewami sosnowego boru, zapach rozgrzanej żywicy przyjemnie przeplatał się z zapachem runa, złote promienie lipcowego słońca lały się między koronami starodrzewu na żółty piach leśnego duktu. Widząc takie efekty zawsze wyobrażam sobie wyprawy konkwistadorów w dżungli ameryki południowej. Wspomnianą plażę dzieli od głównej drogi ok. 2 km, więc marzenia szybko umknęły na widok zbliżającej się srebrzystej tafli jeziora. Rodzina rozlokowała się w słonecznym zakątku niezapełnionej plaży, ja natomiast z sercem na ramieniu zabrałem swój zielono połyskujący kijek skrzynkę z przynętami i popędziłem z prędkością antylopy w kierunku chaszczy, za którymi kryły się kładki w śród trzcinowisk. Mój pierwszy spinning w życiu! Serce waliło mi niczym młot kowalski, a wolna okazała się dopiero trzecia kładka. W myślach miałem ułożoną każdą chwilę mojego spinningowania a tu już na początku problem jak założyć twistera na ten hak z główką? Giętki delikatny i jeszcze przy pierwszym podejściu rozerwał się, drugie podejście było już o niebo lepsze od pierwszego, i fioletowo-brokatowa gumka z dziwnie trzęsącym się ogonkiem zawisła na kawałku wolframowego przyponu. Rzut i teraz prawda wyszła z worka, zaczep o trzciny ha, cha, niezły ze mnie łowca, próbowałem wiele razy (w myślach).
- te trzciny są za wysokie, drzewa mają gałęzie za nisko i stanowisko mogłoby bardziej w jezioro się wcinać!
Doszedłem do wniosku, że rozmawiam sam z sobą, a prawda była prozaiczna – złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.
- cóż chłopie trzeba było trenować, a nie tylko wierzyć w swoje umiejętności.
Po kilku kolejnych rzutach, jakoś udaje się umieścić przynętę w wodzie w rozsądnej odległości.
- jak to prowadzić?
Próbowałem szybko, później wolno, a tu nic, następne próby wykonywałem z podniesionym i opuszczonym wędziskiem. Następną przynętą był biały twister z czerwoną główką, rzucam już dość precyzyjnie, więc staram się „obrzucać” szerokim wachlarzem całe łowisko będące w zasięgu mojego rzutu. Żyłkę skręcam raz szybko raz wolno, to naprzemiennie. Próbuje manewrować przynętą a tu jak ryby nie było tak nie ma coś jednak jest w porzekadle „ nie kij łowi, lecz wędkarz”.
Ponownie zmiana przynęty na główkę trafia mały twisterek w kolorze motor-oil z brokatem (słyszałem, że lubią go okonie), rzut, prowadzenie i tak w koło, kilka razy uczucie puknięcia na kiju i delikatne przygięcie szczytówki potraktowałem, jako zaczep o dno lub jakąś zatopioną gałąź.
Jakże jednak zdziwiłem się, kiedy dokładnie obejrzałem ogonek rzeczonej imitacji „czegoś”, był postrzępiony w różnych miejscach.
Jak zareagować na takie podbicia?
Nie wiedziałem, wszak nie miałem swoim otoczeniu żadnego mistrza spinningu, do wszystkiego musiałem dojść sam. Przy następnym pyknięciu gwałtownie przyciąłem, co spowodowało tyle, że przynęta ze świstem przeleciała mi obok prawego ucha lądując w gałęziach pobliskich olch. Niestety tak splątanej żyłki nie dało się już rozplątać.
I powiem wam, że miałem już solennie dość tego spinningowania, ręka zaczęła mnie boleć przyszła też żona z córką, by obejrzeć moje trofea, którymi były jak dotychczas kłącza moczarki kanadyjskiej wyjęte podczas „obławiania” dna. Założyłem nowy wolfram a z pudełka wziąłem żółta gumę z kopytkiem na ogonie i czerwonym grzbietem, to przypominało, choć trochę rybę mimo koloru, który był prawie pomarańczowy, pod nosem miałem uśmiech, bo przecież takich ryb u nas nie ma, a kopyto Mannsa dostałem kiedyś w prezencie od szwagra. Żona z córką chciały już jechać do domu, bo wieczór się zbliżał, ale chciały jeszcze zobaczyć jak wygląda prawdziwe spinningowanie. Cóż musiałem zademonstrować moim dziewczynom prawdziwego łowcę.
Pierwszy rzut wykonałem na wprost demonstrując nabyte umiejętności, cięższa główka tej 8 cm przynęty pozwoliła na dużo dalszą odległość, ale efektu na haku niestety nie było. Na odchodne pozwoliłem sobie na daleki wyrzut w prawo, wzdłuż linii trzcin złoto połyskujących w blasku chylącego się do snu słoneczka. Poczekałem chwilę na opadnięcie gumy do dna i dość mocnym szarpnięciem wystartowałem korbą kołowrotka równocześnie unosząc wędzisko do góry.
Jak nie przy……. Myślałem, że wędkę z rąk mi wyrwie ten delikatny kijek wygiął się w pełną pętlę prawie szczytówkę miałem przy kołowrotku.
- O jasny gwint! Ależ to ciągnie krzyknąłem luzując hamulec, gdy poczułem skrzypienie zaciskającej się żyłki na szpuli. Ryba powoli, ale uparcie zmierzała w kierunku środka jeziora, hamulec jej na to pozwalał, bo kij raczej nie był przygotowany na takie spotkanie. I tak sobie płynęła bez większych przeszkód wysnuwając metr po metrze żyłkę z kołowrotka. Delikatnie skręciłem pokrętło na dole kołowrotka i o dziwo to coś się zatrzymało. Próba holownia z jednoczesnym podnoszeniem kija i skręcania żyłki podczas jego opuszczania powodowała wyginanie się wędziska a to coś na końcu ani drgnęło.
- przymurowało się do dna czy jak?
Po chwili opór zaczął maleć, a ryba powoli acz niechętnie poddawała się moim podciągnięciom centymetr po centymetrze metr za metrem była coraz bliżej kładki.
- Tato to KROKODYL - krzyczała córka
Widząc zielony grzbiet 72 centymetrowego szczupaka, który do podbieraka dał się wprowadzić bez najmniejszego oporu, wędkę z napiętą żyłką trzymałem opartą o biodro wtem:
Pstyk i wędzisko pękło powyżej połączenia drugiego elementu.
Po wyjęciu podbieraka z wody i zmierzeniu oliwkowo-zielonego zębacza ryba wraca do wody z prozaicznej przyczyny, córka boi się tego olbrzyma. Adrenalinę miałem taką, że tchu mi brakowało.
Szkoda tylko takiego nowego kija wytrzymał jeden wypad na ryby.
Kij oczywiście oddałem do reklamacji i została uznana. O dziwo! Ale nowy dostałem już o rząd wyższej wytrzymałości.
Po tej przygodzie nikomu już nie życzę połamania kija a krokodyle udaje mi się czasem z wody wyjąć z tym że mniejsze ten duży był zarezerwowany na ”pierwszy raz”.


_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Spokojny
15.02.2010 22:53:08
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454567
Od: 2010-2-13


Ilość edycji wpisu: 2
PIRANIE !!!

W maju po kilku wyprawach na wzdręgi na opisywane łowisko w Przybyszowie które przestało być interesujące z powodu trzciny która nie wiedzieć dlaczego wystrzeliła niczym na drożdżach znudziło mi się ciągłe zaczepianie żyłki to o pałkę wodną to o trzcinę.
W luźnej rozmowie z teściową (do rany przyłóż wbrew opiniom) dowiedziałem się o leśnym stawie a właściwie wyrobisku po torfowym w bliskiej okolicy mojego domu.
- jak byliśmy dziećmi to pływaliśmy tam i łowiliśmy ryby.
Ten tekst podziałał na mnie jak przysłowiowa płachta, choć jest jeszcze jedno wyrobisko podobnego charakteru w okolicy to wszelkie próby połowu w tym stawie kończyły się fiaskiem, spróbujmy pomyślałem, przygotowania trwały z dziesięć minut zapakowałem skrzynkę z bambetlami na składaka żony (ma koszyk na kierownicy do którego idealnie pasuje moja skrzynka) zarzuciłem pokrowiec przez plecy w kieszeni pudełko z czerwonymi robakami na szybko wykopanymi w kompostowniku i puszka kukurydzy konserwowej.
Było piękne majowe popołudnie ok. 16:00 kiedy wyruszyłem na tę wyprawę o 16:17 byłem na miejscu(wtedy tego nie wiedziałem ale teraz wiem że trasa spokojnie jadąc śródpolną drogą zajmuje 17 minut). Na miejscu okazało się że staw otoczony jest gęstwiną krzaków czeremchy, czarnego bzu, Jerzyn, i innych o mniej znanych nazwach maj umalował te chaszcze kwieciem pachnącym miodem, toteż tu i ówdzie krzątały się pracowite pszczółki i trzmiele. Po chwili prób przedarcia się do wody odnalazłem wydeptaną przez zwierzęta leśne ścieżkę, którą przedostałem się nad samo lustro wody. Stanąłem nad tonią i zachwyciłem się opalizującym w bursztynowej wodzie odbiciem popołudniowego majowego słońca, w trzcinach ćwierkały ptaki z oddali dobiegało kukanie kukułki a na pobliskiej sośnie dzięcioł wystukiwał historię tego miejsca. Poczułem się niczym Arkady Fidler nad brzegiem Rio Negro.
-Kwaśna woda ciekawe jaka ryba tu wytrzymała – bo miałem złe doświadczenia z wyrobiskami potorfowymi.
Zestaw jaki zabrałem na to łowisko to 6m bat uzbrojony uklejówką: żyłka główna 0,12 ,hak nr16 srebrny drut, przypon 0,08 krętlik, spławik wyczynowy 1,5g (bombka). Ot cały sprzęt pomijając podbierak, siatkę i pudełko z drobiazgami niezbędnymi przy takiej wyprawie. Znalazłem nawet ciekawą miejscówkę od zachodniej strony stawu, od wschodu mchy torfowe tworzą grzęzawisko nie do przebycia. Rozłożyłem „sprzęt” wygruntowałem łowisko, grunt ok. 1,5m przy brzegu dalej ok. 1,8m i tak na całym stawie, obszar to ok. 0,5-0,75 ha ładny akwen i woda mimo swego bursztynowego koloru bardzo czysta
- dobrze że od brzegu na odległość ok. 3m porastają moczarki i inne rośliny wodne przynajmniej rzekome ryby jeśli tu są mnie nie wypatrzą.
Założyłem na haczyk jednego małego czerwonego wywijasa i dalej uczyć go pływać, zestaw przegruntowany o jakieś 5 cm położyłem na dnie przez 20 min nic nawet wiatr nie poruszał spławikiem. Ot wybrałem się będzie w domu co opowiadać, taaaka przygoda zmiana gruntu na toń nic tuż pod lustro coś pyka co to? Karasie złociste ale jakie – złoto wpadające w brąz z czarnym grzbietem wielkość różna od 7cm do prawie 0,75kg w 20 następnych minut wyjąłem z wody 12 sztuk karasi z tym 0,75kg jazda jak z łososiem 5,5 kg z moim zestawem nie lada wyczyn. Koniec czerwonych robaków- koniec karasi!
Przypomniałem sobie o puszce kukurydzy która spoczywała spokojnie w kieszeni kurtki otwarłem ją bez przekonania uchwycenia karasi na żółte złoto Inków . Z pod lustra brak brań, tuż nieopodal rosła kępa trzcin i pachnącego tataraku wziąłem garść kukurydzy i wrzuciłem do wody.
-Jasna cholera co tam jest?
Zawołałem na głos, bowiem w wodzie się zagotowało niczym stado piranii amazońskich dopadających krwawiącą zdobycz. Każdy z Was czytających chciałby zobaczyć tę kipiel.

Szybkie gruntowanie tego miejsca 1,3m, ziarno kukurydzy na hak (ledwo się zmieściło) przegruntowanie o jakieś 15 cm i delikatnie pod trzciny, ziarno chyba nawet nie zdążyło opaść na dno gdy pierwszy odjazd spławika w prawo wygiął wędkę w łuk zamortyzowałem wędziskiem uderzenie ryby i delikatnie próbowałem podciągać (dlaczego zdemontowałem gumę amortyzującą? Acha na ukleje) przez głowę przelatywały myśli prędkością światła cóż to może być? Ile wytrzyma zestaw? kiedy szarpnie i urwie? Coś na końcu żyłki walczyło jak amerykański bass, adrenalina osiągnęła zenitu TO JEST HOBBY , I JEGO KWINTESENCJA ale jazda?
Znacie to uczucie? Na pewno.!
Po kilku odjazdach przeciwnik zaczął wymiękać delikatnie odpływał i podchodził do podbieraka po kilku chwilach złocisto oliwkowy wąsacz o masie 2,15kg wylądował w podbieraku.
- O ho tu trzeba wędki z kołowrotkiem?
Następny zarzut 1,23kg, następny 1,5kg co to? Uwielbiają kukurydzę?
I tak jeszcze przez godzinę w sumie 17 sztuk, od 0,5 do 2,15kg Kochani brak słów aby opisać te emocje. Cały happy pakuję dwa karaski i lina 1,5kg do wiadra reszta trafia do wody te w wiadrze posłużą mojej żonce do przygotowania pysznego lina w śmietanie i karasi w galarecie na sobotnią imprezę z przyjaciółmi.
Dziś byłem na tym łowisku od g.5:00 to co zastałem wycisnęło mi łzy mimo że uważam się za twardego faceta , pobojowisko porażone ryby prądem małe do góry brzuchami, na brzegu odciski po agregacie prądotwórczym, 26 puszek po piwie 4 flaszki 0,5 i 0,7 w wodzie sodoma i……………nawet ptaki nie spiewały
Przedwczoraj byłem tam rano przyniosłem lina i 4 karasie do stawu koło domu.
Chociaż one uratowane.
Brak słów
Cisza która aż dudni………………..


_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
tinca
15.02.2010 22:55:56
poziom 4



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: Nowe Miasto Lubawskie

Posty: 243 #454580
Od: 2009-11-24
Spokojny??? Szalonyjęzor Ledwie dodałem temat, a już kolega sypnął jak z rękawa. A czyta się jednym tchem. Pozdrawiam.
  
Spokojny
15.02.2010 22:57:22
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454586
Od: 2010-2-13
Dziękuję Grzegorz
cool
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
tinca
15.02.2010 22:58:30
poziom 4



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: Nowe Miasto Lubawskie

Posty: 243 #454590
Od: 2009-11-24
NIe ma za co. Do jutra pojawi się reszta rubryk. A potem trochę powybieramyoczko
  
hubi
15.02.2010 22:59:32
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Posty: 69 #454591
Od: 2009-12-3
Dobrze się zaczyna super.
  
spines21
15.02.2010 23:01:19
poziom 2

Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: częstochowa

Posty: 56 #454594
Od: 2009-12-1
fakt-dobrze się czyta.
Grzesiek -pisz dalej -będzie fajny tomik wędkarskich opowieściwesoły
  
Spokojny
15.02.2010 23:03:50
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454602
Od: 2010-2-13


Ilość edycji wpisu: 1
Złoty Haczyk


Aby opowiedzieć tę historię muszę cofnąć się w czasie do połowy lat siedemdziesiątych.


Należałoby zacząć od ucieczek z domu pod most gdzie pierwszymi zdobyczami były opasłe samice i pięknie wybarwione samce cierników, „podbierak-siatkę” robiłem wówczas z kawałka aluminiowego drutu i starej pończochy, jakaż to była radość z pierwszego ogromnego złapanego rękoma pod kamieniem kiełbia czy kozy, biegłem boso 200 m do domu by pochwalić się zdobyczą.

- ile miałem wtedy lat?

Może 5 może 6 i tak już mi zostało, że od wczesnego dzieciństwa woda była dla mnie tym, co mnie bardzo pociągało, a wszystkie stworzenia, które w niej przebywały bardzo mnie ciągnęły.

W wieku może 10 lat „stworzyłem” swoją pierwszą wędkę z wierzbowego kija, spławikiem było pióro gęsi, których na wsi nie brakowało. Nie miałem pojęcia o przyponie, wyważaniu zestawu, a waga wyrzutu wynosiła tyle ile założyłem na haczyk. Był to klasyczny bat o długości może 3 m. Taka wędką łowiłem ukleje i małe płocie, których nawet w pobliskim rowie było bez liku. Tak mijały beztrosko każde wakacje, mając 12 lat moja wędka „ewoluowała” już na tyle, że składała się z dwóch elementów połączonych mosiężną rurką, wyposażona w 4 oryginalne przelotki otrzymane od starszego brata i kołowrotek z ruchomą szpulą wyhandlowany od kolegi, za dwie kasety magnetofonowe stilonu.

Na szpuli mojej wędki była nawinięta żyłka, która w tamtym czasie była marzeniem wszystkich moich rówieśników „tęczówka” Stilonu grubości może 0,3-0,4 spławik był nadal kawałkiem stosiny gęsiego pióra, z kawałkiem korka dla zwiększenia wyporności, a jego koniec był pomalowany na czerwono lakierem do paznokci „zwędzonym” starszej siostrze.

Najważniejszym elementem mojego „sprzętu” był hak – hak, którego zazdrościli mi wszyscy koledzy Mustad nr 7 był ostry, miał wygięte kolanko i zadzior po za tym był kuty i co najważniejsze był koloru złotego.

Był to okres chyba największego kryzysu w naszym pięknym kraju, starsi koledzy pamiętają, że w sklepie jedynym towarem był ocet, a papierosy ba, nawet buty, kupowało się na kartki reglamentacyjne.

Więc ten mój „zachodni” haczyk był nie lada rarytasem. Historia zaczyna się od pierwszej próby wykorzystania mojej wędki na prawdziwym łowisku.
W odległości około 4km od mojego domu znajdowało się łowisko nazywane „Kacze Doły”, dziś tor motocrossowy WKM Wschowa. Łowisko to składa się z kilku stawów-kanałów szerokości 10-20m i długich do 200m, z których każdy ma swoją nazwę i koloryt a co za tym idzie inne gatunki ryb panowały w poszczególnych akwenach. Najczęściej obleganymi przez wędkarzy były dwa stawy „krzywy” i „zarośnięty” w obu często łowiono liny, karpie, karasie i szczupaki, staw „płytki” był królestwem szczupaków, ale nikt na nim nie łowił ze względu na wielkie ilości zatopionych gałęzi i roślinności wodnej. Ulubionym stawem młodzieży był „kąpielowy” a to z tytułu tego, że dwie wywrotki żółtego piachu tworzyły rodzaj „nibyplaży”, w tej wodzie była płoć, wzdręga i piękne nawet 15 cm raki, które łapałem za pomocą wykonanych z patyka widełek, którymi przyciskając je do dna unieruchamiałem te szybkie skorupiaki pływające na wstecznym, by w domu delektować się wspaniałą zupą rakową. Ostatnim stawem jest „czarny”, który otrzymał tę nazwę z powodu okalających go ogromnych olch, które przez lata spowodowały, że woda była tam koloru bursztynu, wchodząc na ich konary obserwowałem ławice dużych 30 cm wzdręg, które pływały w „stadach” liczących kilkadziesiąt osobników, ich prawie bordowe płetwy doskonale było widać w krystalicznej wodzie, takie widoki zapadają na całe życie. Mogłem mimo niewygody, godzinami obserwować krasnopióry, które pływały to w tę, to w drugą stronę.


Przyszedł ten dzień, gdy z kolegą z sąsiedztwa umówiłem się na wędkowanie, takie prawdziwe, całą wyprawę zaplanowaliśmy na następny ranek, przygotowania nie miały mieć końca a dzień dłużył się niemiłosiernie. Dżdżownice były policzone już trzydziesty raz, wędka podwieszona za pomocą troków do ramy roweru, chlebak zapakowany wieczorem, ciasto na płocie z dodatkiem miąższu chleba i wciśniętym ząbkiem czosnku na płocie, dżdżownice w słoiku z podziurkowanym wieczkiem, dwie kanapki z serem i jabłko, nóż i siatka na ryby wykonana …. Nie ważne, z czego. Ot cały mój dobytek wędkarski zmieszczony w chlebaku z torby po masce przeciwgazowej. Długo nie mogłem usnąć, a wstać trzeba było wcześnie umówiliśmy się z Markiem na 5: 30, całe szczęście, że starym sposobem postawiłem budzik na talerzu, aby wzmocnić jego moc.

Sierpniowy ranek przywitał mnie rześkim powiewem czystego powietrza i bezchmurnym niebieskim niebem, zapowiadając upalny dzień. Cichuteńko wymknąłem się z domu zabrałem rower i po 2 minutach byłem u Marka pod garażem. Na umówiony sygnał wychylił głowę przez uchylone drzwi dając znać, że też jest gotów na wspólny wypad. Narzuciliśmy takie tempo, że te 4 km przeleciały nam jak mgnienie oka, spoceni i zziajani rozlokowaliśmy się przy stawie „kąpielowym” by urządzić sobie prawdziwą zasiadkę.
Woda była gładka jak stół, na wprost nas przy przeciwległym brzegu rosła kępa tataraku, która od razu została określona granicą łowiska, moje było na prawo.

Zarzuciliśmy nasze „zestawy” wyposażone w ciasto, po jakimś czasie Marek wyholował płoć, a płocie były tam spore, ta mogła mieć jakieś 30 cm, więc był to niezły wynik jeszcze kilka mniejszych i znów taka pod 30 cm, piękne były, mój spławik stał nieruchomo w miejscu od godziny czy też dwóch, postanowiłem założyć mój hak Mustad z tłustym wijącym się robakiem, tak też zrobiłem zestaw wylądował ok. 2 m przed tatarakiem i tak pozostawał w bezruchu. Marek wyłowił jeszcze kilka płoci i dużego krąpia nazywanego przez nas podleszczakiem.

Było około godziny dziesiątej, gdy brania ustały a słonko dość mocno zaczęło przygrzewać ziemię, w powietrzu unosił się zapach skoszonych zbóż pomieszany z zapachem żywicy nagrzewającego się w pobliżu sosnowego boru. Delikatna bryza marszczyła powierzchnię wody a z pobliskiej wsi dochodziły odgłosy szczekania psa, słoneczko zaczęło zaglądać przez korony drzew by ciepło łaskotać nas po twarzach, a wiatr, który sfałdował lustro dawał uczucie chłodu.

Zgłodnieliśmy, więc przyszedł czas na nasze kanapki zalegające w chlebakach, nie wiem jak Wy, ale ja nad wodą mam od zawsze wilczy apetyt, coś jest w powiedzeniu, że woda wyciąga.
Na pytanie Marka:

- Gdzie jest twój spławik?

Odpowiedziałem:

- Tam koło tataraku.

Spojrzałem w tę stronę gdzie powinien się znajdować mój wskaźnik brań, ale go tam nie było, pierwszą myślą, jaka przebiegła mi przez głowę było:

- wiatr zepchnął mi zestaw w kępę tataraku,

Lecz tam też nie wypatrzyłem czerwonej końcówki spławika,

-„psia krew i ejkum kejkum” gdzież on jest?

W tym momencie usłyszeliśmy terkot wybieranej żyłki z kołowrotka, (tak, te kołowrotki miały tak, że brak hamulca zastępowała specjalna zapadka, która terkotała podczas wybierania żyłki – przynajmniej mój)
Dopadłem do mojego w pełnym znaczeniu kija i zaciąłem z impetem strzelającego z bata, żyłka wyskoczyła z wody pryskając kropelkami wody tworząc rodzaj mgiełki, na której przez krótką chwilę powstała tęcza. Kij ugiął się pod ciężarem ryby.
Nie było mi łatwo skręcać żyłkę, przeciwnik na końcu był nie lada wojownikiem i walczył dzielnie, a mnie wówczas 12-to latkowi z kijem – kijem, brak doświadczenia i sztywność wędziska nie pomagały, na szczęście zbiornik był bez zaczepów, co było atutem tej walki przeważającym szalę na moją korzyść, żyłka także miała wytrzymałość liny okrętowej, więc przeciwnik był z góry skazany na poddanie się.
Po kilku minutach walki, udało się doholować zdobycz do brzegu (dokładnie nie opiszę wam wszystkich niuansów tej walki, bo wody od tego czasu popłynęło wiele i nie wszystko pamiętam a nie chciałbym przebarwić tej opowieści)
Cóż, pora powiedzieć, że to właśnie wydarzenie miało największy wpływ na moje dalsze wędkarskie życie.
Wyjąłem tego pamiętnego dnia moją życiową rybę, był to okoń, który chyba pamiętał czasy cesarza Wilhema (jak powiedział później mój brat), bestia zahaczona precyzyjnie za kącik pyska. Trudno było wyjąć skubańca z wody, bo był ogromny.

Pozbieraliśmy nasze klamoty by wrócić do domu, tam dopiero odbył się oficjalny pomiar mojej zdobyczy mierzył 54 cm i ważył 2, 53 kg, długo tego nie wiedziałem, ale przez następne 4 lata był nieoficjalnym rekordem Polski. Byłem i jestem dumny z mojej pierwszej prawdziwej ryby szkoda tylko, że wówczas na wsi był tylko do dyspozycji aparat Ami66, zresztą bez kliszy, bo nie mam żadnej pamiątki z tego wydarzenia. Ale mam za to świadka i świadomość wyjętego trofeum.

Dziś z całą pewnością wypuściłbym taki okaz, by móc go znów spotkać i się z nim zmierzyć.

Choć nie jestem „ no kilem” to jednak zdrowy rozsądek podpowiada mi, że tego kalibru zdobycz, za jej wytrwałość i walkę należy uszanować, ale jak wspomniałem wówczas miałem 12 lat „ a czasy były rewolucyjne” jak rzekł jeden pułkownik Kwiatkowski . Okoń z pewnością był w owym czasie starszy ode mnie, więc choćby z racji wieku należał się mu szacunek.


Zastanawia mnie ile lat musi rosnąć taka ryba by osiągnąć tak niebotyczne rozmiary?

Dziś po latach wiem, że to wydarzenie wpłynęło na moje dalsze postępowanie nad wodą, mam żal do siebie, że nie oddałem mu wolności, lecz faktem jest, że nie miałem dostępu do Internetu, bo go nie było, a komputer był tylko maszyną do liczenia pokazywaną w programie „sonda”, który młodzież z wypiekami na policzkach oglądała, co tydzień w telewizji. Nie miałem też żadnego wędkarza, który od najmłodszych lat wpajałby mi etykę wędkarską, do wszystkiego dochodziłem sam, dorastałem jednak wychowany przez rodziców z poszanowaniem i respektem do żywych stworzeń, którym nie należy robić krzywdy. Umiar i zdrowy rozsądek we wszystkim, co robię jest dla mnie najważniejszy.

Reasumując: Moją wędkarską przygodę zacząłem od godnego przeciwnika, i jak na razie przez 30 lat mojego wędkowania, żadna z ryb, które złowiłem później nie dorównywała klasą tej pierwszej. Ja już swoją rybę życia wyjąłem na pierwszym wędkowaniu, więc nie muszę gonić za okazami, dziś wędkarstwo to dla mnie hobby, sposób na życie, mogę obecnie pójść na ryby i wrócić o kiju, a sam fakt przebywania nad wodą jest dla mnie nagrodą.

Życzę wszystkim kolegom i koleżankom ryby życia, która pozwoli Wam jak mi, inaczej patrzeć na świat.


Grzegorz


_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Spokojny
15.02.2010 23:06:27
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454608
Od: 2010-2-13
i wszystko w jednym miejscu suuuper Grzegorz jeszcze tylko trzcionka mogła by być większa. Przynajmniej w blogach. cool
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Spokojny
15.02.2010 23:09:27
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454613
Od: 2010-2-13


Ilość edycji wpisu: 2
Łosoś z Odry

Koniec września 2008 roku .
Piątek
Jestem już zmęczony prawie rokiem uruchamiania nowej fabryki. Pomysł aby pierwszy raz w tym roku pojechać na ryby był chyba trafny. Ostatni weekend września, słoneczko dopisało ogrzewa ziemię promieniami Złotej Polskiej Jesieni, jest to moja ulubiona pora roku. Barwy drzew i krzewów zdradzają nieuchronny upływ czasu i rychłe nastanie ponurych jesiennych dni. Być może już nie będzie okazji w tym sezonie powędkować, więc skoro to koniec września w obszernym bagażniku mojego kombi ląduje wszelki sprzęt, jaki przez lata wędkowania znalazł się w moim posiadaniu. Co prawda nie jest tego zatrważająco dużo bo z zasady jestem minimalistą i nie preferuję wędkarstwa-gadżeciarstwa, ale wędka na grunt czyli Fedder , dodatkowo bat 6 m , uniwersalny kij 3,60m spławikówka no i spinning 2,50m - ot to moje wędki. Dodatki, czyli podbierak, duża siatka na ryby fi100 i długości 3m, jakieś podpórki i nieodzowne pudełko na drobiazgi – to wszystko trafia do bagażnika Opla Omegi. Jeszcze wiadra z zanętami i krzesełko wędkarskie gdyby trzeba było odpocząć.
Żona wieczorem przygotowała kanapki, bo planowałem wyjazd na cały dzień, termos kawy przygotuję rano i ubiór też skonfrontuję z pogodą za oknem skoro świt. Tak przygotowany kładę się spać około 22:00
Sobota
4:00 budzik wyśpiewuje „dawaj naliwaj…” taki przyjemny początek dnia. Za oknem, ciemno choć oko wykol. W świetle latarni ulicznej widać uginające się drzewa daglezji, których szpaler o wysokości 7 m sąsiad wykorzystuje w formie żywopłotu. Pogoda nie specjalna na wędkowanie, ale co mi tam głód wędkowania jest większy od wszystkich kataklizmów świata. Szybko przygotowałem kawę, ubrałem się odpowiednio i zabrałem robaki z lodówki pozostałe przynęty leżą już w samochodzie.
Pytanie, dokąd jechać?
Jezioro naszego koła w Wygnańczycach oferuje drobnicę czasem coś większego, ale trzeba wcześniej nęcić przez kilka dni, Sławskie Śląskie morze? Tu jest ryba, ale po latach zanieczyszczania wody przez miejscowy przemysł mięsny nie zdążyło się jeszcze oczyścić po uruchomieniu nowej oczyszczalni ścieków i ryby nadal mają zapach środków myjących. Do środkowego biegu Odry w okolicach Głogowa mam jakieś 25 km mam tam kilka miejscówek na zakolach tej wielkiej rzeki – decyzja – Odra.
Świece żarowe grzeją 6 cylindrów "steyerowskiego" diesla po chwili 160 koni mruczy równo pod maską, zbliża się 4:40 pora wyruszyć, po pół godzinie zbliżam się do nieistniejącej miejscowości naprzeciw Huty Miedzi Głogów, pozostały jeszcze ruiny gospodarstw ludzi którzy zostali wysiedleni w latach 70-tych w związku z budową kombinatu, jedynym zachowanym w całości budynkiem jest kościół który góruje wśród chaszczy widok bardzo surrealistyczny ale piękny w oświetleniu reflektorów samochodu. Dobrze, że stara poniemiecka brukowa droga nie padła jeszcze łupem złodziejów po 100 latach nadal jest równa i gładka choć krzaki Jerzyn wcinają się w jezdnię ale przynajmniej do samej Odry można dojechać na 4 kołach.
Po kilku minutach jestem nad wodą, co prawda wieje jak by się ktoś obwiesił, do świtu mam jeszcze z pół godziny, więc z latarką wybieram ładną szeroką kamienną główkę na samym zakręcie rzeki, w wodzie odbija się światło czerwonych lamp oświetlających wierzchołki kominów huty. W tym miejscu Odra ma jakieś 100 m szerokości i głęboka jest na 2 – 3 m i następną prawdą jest to, że nie wróciłem z tego miejsca nigdy o kiju. Powoli przygotowuje stanowisko tuż przy piaszczystej skarpie, która osłania mnie przed wiatrem.
Przygotowuję zanętę trochę grubą z dużymi kawałkami kukurydzy obciążoną piaskiem i z odpowiednią ilością kazeiny, którą traktuję, jako klej. Na gruntówkę trafia spory pęczek białych robaków tyle ile można zmieścić na haku nr 6, koszyk zanętowy z obciążeniem ołowianym 50 g oblepiam zanętą wymieszaną z pinką zanętę przecieram rękoma od lat tak robię i nikt nie przekona mnie do sita. Zestaw trafia wprost w warkocz wytwarzany przez skraj główki czekam na ułożenie się na dnie koszyka z zanętą, naciągam żyłkę i montuję na szczytówce dzwoneczek - bo słońce jeszcze śpi.
Rozkładam swój fotel otulony ciepłą kurtką czekam lubo na świt
Dzwonek wybudza mnie z zamyślenia, zacięcie, hol i pierwszy odrzański krąp trafia przez podbierak do siatki ( nie jest mały 0,6 kg) takie najczęściej wyciągam w tym miejscu.
Drugi zestaw trafia idealnie w poprzednie miejsce, zaznaczona wcześniej odległość markerem na żyłce wyznacza odległość przynęty od wędki (to dobry sposób wyczytałem wcześniej na jakimś forum wędkarskim i z powodzeniem stosuję). Znowu dzwonek na szczytówkę, bo słoneczko jakieś leniwe dzisiaj i pewno zapomniało ustawić budzika. Powtórnie wypełniam fotel z kubkiem parującej kawy, zapach kawy, płynącej rzeki i zbliżającej się jesieni po całym nie-wędkarskim sezonie wręcz upaja, cały rok marzyłem o takim dniu bez telefonów, zbędnych pytań tylko z przyrodą na wyciągnięcie ręki. Ale czasu na rozmyślania nie zostaje wiele coś delikatnie podciąga przynętę dzwonek delikatnie daje znać o miejscu i przyczynie, dla której tu jestem. Słoneczko wyspało się już, bo złoto-czerwone niebo rozświetla się nad pograniczem wyżyny głogowskiej i ziemi lubuskiej świt, który oglądam z pozycji wędkarza a nie zza szyby samochodu podczas jazdy do pracy, dzień się budzi ostatnie pozostałe ptaki budzą się w zaroślach, słychać plusk wody na przelewie główki i ten natrętny dzwonek oznajmiający skubanie drobnicy jest już grubo po piątej nawet chyba bliżej szóstej, gdy dzwonek po konkretnych uderzeniach dzwoni jak na sumę. Podniosłem zestaw zaciąłem delikatnie by nie złamać szczytówki, wędką szarpnęło a ryba na końcu żyłki zdobyła się na odjazd w kierunku nurtu, hol z muzyką hamulca to muzyka dla mojego ucha. Po kilku minutach leszcz wielkości sporej patelni w kolorze złoto-brązowym ląduje w siatce.
Następne zarzuty nie przynoszą efektów, czekanie w fotelu i przyglądanie się nabrzeżnej faunie i florze przynosi spostrzeżenia wyskakującej drobnicy ponad lustro wody chyba czas odkurzyć spinning zalegający w otchłani granatowego pokrowca przeznaczonego tylko dla niego. Uzbrajam się w pudełko wypełnione w blachy, gumy i woblery i ruszam w tym kierunku założona wcześniej blacha ląduje w wodzie prowadzona skokami tuż przy dnie szerokim wachlarzem czesząc wodę przy dnie tej zatoczki znajduje się zatopione drzewo, które podczas ubiegłorocznej suszy wypatrzyłem podczas zasiadki. Niestety drapieżnik nie gustuje w blasze.
-, czym go zachęcić do zatopienia zębów w przynęcie?
Zakładam własnoręcznie wykonany pływający wobler koloru srebra z czarnym grzbietem, dwie kotwice obciążają tę imitację rybki nadając jej stabilności, spróbuję może jest to coś, co przypomina jego przysmak?
Rzuty rozpoczynam od najpłytszego obszaru w pobliżu zatopionego pnia i wędruję tak do przybrzeżnej rynny, w której uciąg jest tak duży, że na powierzchni widać warkocz. Trzeci rzut w tę głęboczkę i …………
Dźwięk hamulca daje znać o zdobyczy , w przeźroczystej wodzie widzę duży srebrnoszary cień, szarpnięcie i odjazd jakiego w życiu nie uświadczyłem wędka wygięta prawie w literę „O” , ryba wysnuwa żyłkę bardzo szybko, płynąc w kierunku nurtu (dobrze że latem założyłem nową plecionkę) powoli zwolniła i przywarła do dna, dało mi to czas na stopniowe zwijanie żyłki z przemieszczeniem się na szczyt główki
- stąd będę miał większe pole manewru
Przeciwnik rusza ze zdwojoną siłą w moim kierunku by po wybraniu żyłki i poczuciu oporu zmienić gwałtownie kierunek, hamulec gra jak oszalały, ale nie mam zamiaru go podkręcać (raz to zrobiłem drugi nie spróbuję). Adrenalina dodaje sił, ręce mam mokre od potu
-dobrze, że korkowy blank daje pewny chwyt
Znów zmiana kierunku i gra hamulca całą żyłkę jaką udało mi się skręcić wyciągnął łobuz od nowa. Z sąsiednich główek pojawiło się dwóch wędkarzy, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia jeszcze kilka takich odjazdów i rybka słabnie czuję to przy skręcaniu plecionki czas wydaje się być wiecznością od momentu pierwszego zacięcia.
- co to jest ? Przeciwnik porywa się na ostatnią próbę uwolnienia się z kotwicy, niestety bez większego rezultatu.
- czyżby brzana o takiej waleczności?
- Sum ? Nie, przecież nie jest srebrny.
- Może Bolek? Ale żeby aż tak zaciekły?
Dyskusja trwa na brzegu, tymczasem holowana ryba ma jeszcze z 50-60 m do mojego stanowiska.
-Weź podbierak i trzymaj nieruchomo w wodzie – rzucam do sąsiada, który stanął już 3 metry obok mnie.
Skręcanie żyłki idzie coraz płynniej bolą mnie ramiona i nadgarstki – ile to już trwa?
15-20 metrów od brzegu pysk wynurza się z wody i jeszcze szarpnięcie (chyba nas zauważył) wyskok z wody wygięte w łuk ciało ryby staje na ogonie.
- O rany Julek! Co to za bestia! - Woła sąsiad ze szczytu główki.
Musiał łyknąć powietrza, bo dalszy hol to była bułka z masłem na trzęsących się nogach (z wrażenia i ze zmęczenia)
Ląduje w podbieraku trzymanym pewnie przez kolegę wędkarza, na brzegu jeszcze w siatce wywija niezłe koziołki. Spoglądam na zegarek jest 11: 43, na pytanie, co to jest sąsiad odpowiada, że jak długo łowi w Odrze to jeszcze czegoś takiego nie widział, drugi podpowiada, że to chyba głowacica czy coś takiego, ale nie jest pewien paszcza z charakterystyczną wywiniętą do góry dolną szczęką wygląda na łososia
-, ale w Odrze?
Tak to ŁOSOŚ, tylko skąd? Czyżby Odra przypadła mu do gustu? Ta brudna, zanieczyszczona, i wyregulowana rzeka?
Pomiar wykazał 102 cm i 5, 63kg zdjęcia zrobione telefonem niestety wyparowały razem z całą pamięcią w nim zawartą (teraz, co tydzień robię kopię systemu komórki) szkoda, zamieściłbym je chętnie do mojego felietonu został mi tylko szczęśliwy wobler, którego już na wędkę nie zakładam. Łosoś otrzymał wolność – pierwszy może nie ostatni w Odrzańskich wodach.
Skąd się tam wziął? Do dzisiaj zachodzę w głowę może uciekł z hodowli? Może płynął na tarło?
Sami oceńcie skąd?
A tak a’propos hol trwał 37 minut, niby nieduża ryba a ile wrażeń, emocji i adrenaliny.
Życzę każdemu takiego spotkania a wrażeń wystarczy na cały rok bezrybia………….

_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Electra29.03.2024 12:29:35
poziom 5

oczka
  
Spokojny
15.02.2010 23:11:10
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454615
Od: 2010-2-13
Jezioro Steklno Górne znane bardziej, jako Dronickie
Głębokość maksymalna 2, 5 m
Powierzchnia akwenu 10, 2 ha a objętość wód 83, 32 tyś m³
Przez jezioro płynie ciek wodny o nazwie Rów Dronicki
Współrzędne geograficzne:
Szerokość geograficzna: 51°55`33" N
Długość geograficzna: 15°58`48" E
z Gorzowa Wielkopolskiego około 103 kilometrów (102816 metrów)
z Zielonej Góry około 33 kilometrów (32811 metrów)
z Warszawy około 349 kilometrów (348618 metrów)
z Krakowa około 343 kilometrów (342676 metrów)
z Łodzi około 241 kilometrów (241099 metrów)
z Wrocławia około 116 kilometrów (115638 metrów)
z Poznania około 84 kilometrów (84189 metrów)
Właścicielem (dzierżawcą wód) jest
GOSPODARSTWO RYBACKIE SŁAWA SP. Z O.O.
67-410 SŁAWA ODRODZONEGO WOJSKA POLSKIEGO 13
Województwo: LUBUSKIE

Jezioro szczupakowo –linowe z bardzo dużą ilością roślinności wodnej (osoby chcące łowić na grunt mają do dyspozycji tylko jedno stanowisko od strony zachodniej). 10 kładek dla spławikowców i amatorów spinningu jest rozlokowanych wzdłuż wschodniego brzegu. W jeziorze można złowić dużego lina, szczupaka, okonia pokaźnych rozmiarów, płoć, wzdręgę, leszcza.
Preferowane przez miejscowych przynęty to kukurydza słodka, pęczak, dendrobena i biały robak.
Na szczupaka zaś żywiec w postaci karasia srebrzystego.
Przy stosowaniu tych przynęt odnosi się najlepsze efekty, z zanętami też należy postępować ostrożnie przenęcenie łowiska zawsze skutkuje napływem drobnicy i ucieczką dużych okazów.
Jezioro ma ograniczoną presję wędkarską a to z powodu bardzo trudnego dojazdu leśnymi duktami i śródpolnymi drogami, kto nie ma terenówki to niech się nie zapuszcza tam bez przewodnika.
Osobiście bardzo lubię to jeziorko a to z powodu panującej tam ciszy pięknych i walecznych linów i gniazdującego w okolicy Orła Bielika, którego przy odrobinie szczęścia można zobaczyć w akcji polowania czy to na sarnę lub zająca jak również na dużego zębacza. Kto ceni sobie obcowanie z nieskażoną przyrodą będzie chciał tam wracać często? Woda jest czysta i przejrzysta, co nie jest ułatwieniem dla wędkarzy a ilość moczarki i innych roślin jest ogromna, więc o zaczep nie trudno. Obowiązuje całkowity zakaz połowu ze sprzętu pływającego. Proszę tylko wędkarzy o pozostawienie łowiska w stanie, w jakim je zastali zabierajcie ze sobą to, co przywieźliście u nas koszy nad wodą nie znajdziecie, każdy zabiera to, co przyniósł. Życzę pięknych doznań, adrenaliny i miłego wypoczynku wśród przyrody pojezierza sławskiego.

_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Spokojny
15.02.2010 23:12:51
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454622
Od: 2010-2-13
Na razie tyle ale się rozkręcam życzę miłej lektury koleżankom i kolegom.

Pozdrawiam was serdecznie czekam na opinie cool
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
tinca
15.02.2010 23:12:59
poziom 4



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: Nowe Miasto Lubawskie

Posty: 243 #454623
Od: 2009-11-24
No niestety czcionki na razie nie jest umieszczona w bbcodach, ale już prosiliśmy o taką zmianę, więc może dojdzie taka opcja. Ewentualnie możesz cały tekst pogrubić przez umieszczenie w znacznikach "b"
  
Dyrekto
15.02.2010 23:13:56
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Kalisz

Posty: 266 #454626
Od: 2010-1-19
ale jedziesz jak na nartach po kresce ... kiedy ja to znowu przeczytamzakręcony
_________________
"życie to wieczna tułaczka pośród przeciwności losu" piotr s. alias dyrekto
  
Spokojny
15.02.2010 23:20:59
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454639
Od: 2010-2-13
Chyba będzie wygodniej teraz kolegom czytać? aniołek
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
Spokojny
15.02.2010 23:30:44
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454650
Od: 2010-2-13
Te wierszyki są specjalnie dla Spinesa21 napisane

"Leszczyńska wodo ty moja

zasobna w rybów podwoje,

ty jesteś jak skarbnica

zwłaszcza nad jeziorem w Dominicach.

Dziś piękno tych lasów zielonych, twych pagórków łagodne zbocza

nie zamienię za żadne góry Roztocza.

Kto raz ujżał taflę twych toni

zawsze tu będzie się chciał schronić.

Gdzie szczupak za płocią , a sandacz mętnooki

robiąc zakręty na boki za sieją goni.

Gdzie karpie wielkie że kosz cetnarowy nie starcza

gdy wędkarz kieruje do twych akwenów swe kroki.

I serce pełne radości wszystkich przywita tu gości,

I tych z polesia dalekiego, warszawiaków i mazurów ród stary,

ślązaków co węglem stoją, i spod Jasnej Góry wędkarzy

bo tak obyczaj każe.

I nawet gdy ryba cwana nie da się złapać skubana

wywieziecie stąd radość i wspomnienia dobrego uczynku spełnienia."


Ziemia tu mało urodzajna lecz lud pracowity

Zaborówca ruczaje urokliwe i wyspa konwaliowa

na jeziorze radomierskim

Bukówca gwara poznańska nie ma sobie równej

Tu szlak cysterski i opactwa wielkie

Cisza i kwilenie ptaków w trzcinowiskach

I cisza na niebie od szybowców z leszczyńskiego lotniska

Miast starych jak kraj polan tu wiele

Mury ich mówią historię

Pograniczem były przez lat szereg

Broniły z zachodu dostępu do Polski

I królów stolicą były gdy Wiking pustoszył knieje

Śmiało rzec można ostoja to naszego Godła

Przemysłu ci u nas niewiele więc woda czysta

Ekologia tu niczym nowym

wszak wiatrak tu częścią krajobrazu

Ryby jak wcześniej mówiłem duże dorodne i mądre

Więc uzbrój w cierpliwość się łowco

by sum nie wpędził cię w manowce

Gdyś niecierpliwy i hałas twym towarzyszem

Do domu wrócisz z niczym

Spokój tu jest wskazany gdy łowić będziesz sazany

Doświadczenia łyk się przyda

Sielawę złowisz na pewno prostą sztuką się wyda


Jacku żebyś nie musiał chodzić często na wedkuje.pl to tutaj masz w komplecie

bardzo szczęśliwy
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
spines21
15.02.2010 23:48:40
poziom 2

Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: częstochowa

Posty: 56 #454667
Od: 2009-12-1
no tak teraz mam w jednym miejscu-fajnie to zrobiłeś
dzięki Grzesiuoczkobardzo szczęśliwy
  
Spokojny
15.02.2010 23:51:01
poziom 3



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wróblów k. Sławy

Posty: 118 #454668
Od: 2010-2-13
Jacku ty też zakładaj bloga u Grzegorza
_________________
"Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim" Grzegorz K. alias Spokojny
  
rooster.
16.02.2010 13:06:32
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 386 #455080
Od: 2010-2-15
Widzę Grzesiu że rozszalałeś się na całego... i te wiersze bardzo szczęśliwy Świetnie tak trzymaj, tutaj Twoja twórczość będzie doceniona przez tych przez których być powinna. lol Pozdrawiam
  
Electra29.03.2024 12:29:35
poziom 5

oczka

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » WASZE ARTYKUŁY » SPOKOJNY

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny