NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » WASZE ARTYKUŁY » ŁYSY WĄŻ

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

ŁYSY WĄŻ

artykuły i komentarze
  
197cm120kg
19.02.2010 20:34:55
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 91 #461629
Od: 2010-2-15
Protestuje !!!oczko Dlaczego to jeszcze nic nie ma.oczkooczko
_________________
Wędkuje z łódki .Wisła i Mazury okolice Mrągowa
  
Electra19.04.2024 18:08:03
poziom 5

oczka
  
ysy_w
20.02.2010 20:45:34
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #463489
Od: 2010-2-14
kurcze, nie wiem - przepraszam oczko
Jakoś mało czasu i nie za bardzo jest o czym pisać... A nie ma sensu chyba wklejać opowiadań, które kiedyś opublikowałem na " fąfkuję.pl " ... ?
_________________
łysy wąż
  
turalam
20.02.2010 21:43:50


Grupa: Użytkownik

Posty: 4 #463750
Od: 2010-2-8
a czemu nie lysy wezu - chociazby o koledze kosmicie bardzo szczęśliwy dawno sie tak nie smialem - pozdrawiam
  
maximuss1977
21.02.2010 11:38:50
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Gliwice/Strzelce Opolskie

Posty: 442 #464333
Od: 2010-2-13
Osobiście uważam, że Twoje prace Kamilu były dobre i bardzo dobre. Powinieneś je tutaj wkleić, bo nie tylko "stara gwardia" tutaj jest. Musisz wziąć też pod uwagę fakt, że będzie tutaj przybywać userów i to nie tylko z "banuję".pl Niech nowi koledzy i koleżanki też wiedzą coś o Twoim talencie i kunszcie wędkarskim. Wzbogacajmy ten portal. Tinca sam zdecyduje, co złe a co dobre i jestem pewien, że Twoje prace będą należały do tych lepszych. Pozdrawiam.

PS< Miej też na uwadze, że nie wszystko, co stworzyłeś, zdążyłem przeczytać. Podejrzewam, że nie ja jeden.
_________________
Natura dała nam dwoje oczu, dwoje uszu, ale tylko jeden język po to, abyśmy więcej patrzyli i słuchali, niż mówili.
- Sokrates -
  
ysy_w
21.02.2010 13:24:07
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #464546
Od: 2010-2-14
Mam wszystkie moje prace zapisane na komputerku, więc mogę je tu zamieścić.
Niech się tylko wypowie Grzesiek, czy jest sens to robić?

_________________
łysy wąż
  
glizdziarz
21.02.2010 13:26:26
poziom 6



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Bełchatów

Posty: 1139 #464561
Od: 2010-2-21
Zrób, zrób.
_________________
Mieszkam obok "wielkiej dziury", z której za ćwierć wieku będzie piękne jezioro
  
ysy_w
23.02.2010 22:35:57
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #469109
Od: 2010-2-14
ok, no to proszę bardzo.... oczko


_________________
łysy wąż
  
ysy_w
23.02.2010 22:37:36
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #469112
Od: 2010-2-14
MACIEK - KOSMITA

Od kiedy pamiętam, był zwolennikiem delikatnego spiningowania. Zresztą innych metod nie uznawał – spining i nic więcej. Żyłka osiemnastka, to już dla niego „ gruby sprzęcior „ – takich nie używa. W kulminacyjnym momencie swojego wędkarskiego, ultralightowego szaleństwa, biegał po Wiślanych brzegach z żyłką 0,10mm i najmniejszymi paproszkami dłubał okonki i kleniki. Brań miał sporo, jednak zdobycze nie były powalających rozmiarów. Gdy na mikroskipijną przynętę skusił się wymiarowy bolek czy sandacz, jego delikatny kijaszek trzeszczał, wyginał się po rękojeść, a Maciek – Kosmita nerwowo dreptał za uciekającą z nurtem rybą. Nie znaczy to jednak, że łowił sam narybek, bo trafił się i zębaty pod 80 cm ale na grubszą żyłkę – 0,14mm. Każda jego zdobycz była niemal rytualnie odhaczana i odzyskiwała wolność. Jest dobrym, kumatym wędkarzem ale .....
No właśnie – zawsze jest jakieś ALE. Otóż każda nasza wspólna wyprawa była dla mnie pełna zaskakujących przygód – dosłownie każda. Maćka prześladował pech. Gdzie się nie ruszył, gdzie nie pojechał – coś się musiało wydarzyć. Ilość kąpieli jaką zaliczył w ciuchach była zawsze imponująca. Ilość utopionego sprzętu, przynęt urwanych na drzewach – również.

To tylko jedna z wypraw, nie wyróżniająca się za bardzo spośród innych wspólnych przygód.


Umówiliśmy się na pętli autobusowej o 12-ej. Spóźnił się ponad pół godziny, bo uciekał przed „ kanarem „. Maciek – Kosmita wydawał pieniądze tylko ( !!! ) na sprzęt wędkarski, więc wydatek dwóch złotych na bilet autobusowy wydawał się rażąco dużą rozrzutnością. Jednak tym razem mu się nie opłaciło, bo wyskakując z autobusu wypadło mu z plecaka małe pudełeczko z woblerkami. A więc zaczęło się jak zwykle....od pecha... W dodatku na spotkanie przybył mocno zziajany, bo kanarowi bardzo zależało na wypisaniu mandatu i gonił go przez kilka dobrych minut. Maciek jednak był lepszym sprinterem i nie dał się dopaść...

Podczas podróży w jego „ tajną „ miejscówkę, raczył mnie opowiadaniami o kleniach i boleniach, tylko czekających na nasze przynęty. Oczyma wyobraźni widziałem jak pięknie pracuje mój nowo nabyty kijaszek i amortyzuje szaleńcze odjazdy pięknej rapy. Mój rozmówca tak się zagłębił w monologu, że przejechaliśmy trzy przystanki za daleko i czekał nas dwukilometrowy spacer po żużlowej drodze pełnej sporych dziur.
Po dotarciu na zapomnianą, Wiślaną opaskę rozłożyliśmy sprzęt i zaczęliśmy połowy. Tego dnia woda wydawała się martwa i nawet małe uklejki pochowały się w zakamarkach dna i nie pokazywały się na powierzchni. Po jakimś czasie zaczęło mi się nudzić, więc usiadłem na kamieniu i obserwowałem poczynania mojego towarzysza.
Maciek jak zwykle łowił bardzo delikatnie, ale za to mikroskopijny twisterek na malutkiej, wolframowej mormyszce leciał całkiem daleko. Przynętę prowadził w bardzo wolnym opadzie, wzdłuż kamiennych umocnień brzegu. Po kilku minutach energicznie lecz z wyczuciem zaciął, ale zamiast spodziewanej ucieczki sporego klenia, nastąpił twardy zaczep. Przynęty nie udało się odstrzelić, więc kolega zdjął buty, podwinął nogawki i powoli wszedł do wody. Przynęta zaczepiła się o jakiś patyk i ani myślała wyjść z zaczepu. Po kilku minutach bezowocnych prób odczepienia, pękła cienka żyłeczka. Przez cały ten czas cicho rechocząc robiłem z ukrycia zdjęcia, bo Maciek wyglądał trochę jak jakiś wyłaniający się z odmętów potwór z bagien. Cienkie, długie kończyny i wielkie, czarne polaroidy nadawały mu wygląd nie tyle straszny, co trochę komiczny. Do tego Maciek często gadał sam do siebie, więc ubaw miałem po pachy. Na koniec mocząc nogi usiadł na sporym kamieniu wystającym z wody, a wiszący na szyi telefon po prostu ..... plumknął w Wisłę. Nie wiem jak to się stało, ale przyzwyczajony do prześladującego go pecha nawet się nie wkurzył tylko zamieszał ręką pod powierzchnią wody i wyłowił zamoczoną Nokię.

Po kilkuset metrach dotarliśmy do sporej zatoczki, gdzie metr od brzegu zakotwiczony był kawałek pływającego pomostu. Ot – dwie duże pływające blaszane beczki, a na nich zbitych kilka desek. Maciek pierwszy dopadł do znaleziska i zwinnym susem wskoczył na deski. Wtedy dopiero się okazało, że pływający pomościk wcale nie był zakotwiczony przy brzegu... Łowca na swoim nowym okręcie, w niekontrolowany sposób odpłynął jakieś trzy metry dalej w kierunku środka zatoczki. Stał z rozdziawioną paszczą i nie wiedział co ma zrobić. Nie miał jak się rozpędzić, więc nawet wyjątkowej długości skok musiał zakończyć się lądowaniem w wodzie. Starałem się zachować powagę, jednak wiedziałem że finał będzie śmieszny, więc mimo starań rechotałem na całego. Wyobrażałem sobie, jak Maciek robi dwa szybkie kroki, odbija się od krańca desek i ląduje po jajka w wodzie. Nie mogłem opanować wesołości...
Złapałem rzucony Maćkowy spining i odsuwając się na bok zrobiłem mu trochę miejsca na lądowanie, które i tak musiało zakończyć się katastrofą.
Rozbitek miał tylko dwa metry rozbiegu, ale zebrał się w sobie, aby dobrze wykorzystać swój pas startowy. I faktycznie – ruszył energicznie do przodu, tylko zamiast „ wyjść z progu „ całym sobą, do przodu wystartowały same nogi, a reszta Maćka została na miejscu. Chude nogi zaopatrzone w przyduże buty zatoczyły niemal koło, a Maciek runął na plecy do wody. Biedaczysko wpadł w poślizg podczas startu. Przez chwilę na powierzchni wody została sama czapka, jednak po sekundzie wynurzyły się otwarte usta i powiedziały krótkie stwierdzenie – „ o k*rwa..., ale je*łem... „.
Tego już nie wytrzymałem. Poskładało mnie i płakałem ze śmiechu leżąc na trawie. Gdy zobaczyłem jak próbuje wytelepać się z przybrzeżnego mułu wyciągając rękoma nogi – po prostu umarłem ze śmiechu. Nie ładnie śmiać się z kolegi, ale to mnie przerosło. A na dodatek okazało się, że w ferworze walki muliste dno zassało buta i Maciek na jednej nodze miał tylko czarną, smętnie wyciągniętą skarpetę. Nie mogłem złapać tchu.....

To był koniec naszej wyprawy, ale nie koniec Maćkowego pecha.
Wracaliśmy autobusem – ja uradowany, a mój towarzysz już lekko przeschnięty, jednak w jednym bucie. Jego wygląd wzbudzał uśmiechy na twarzach podróżujących z nami pasażerów. Zresztą ja też nie mogłem wyrobić...

Następnego dnia się dowiedziałem, że gdy wysiadłem Maciek na chwilę przysnął w autobusie. Tuż przed pętlą obudził go ... kontroler biletów, któremu mój kolega kilka godzin wcześniej uciekł. Wygląd zdezelowanego wręcz spiningisty ruszył nieco sumienie kanara, bo powiedział mu krótkie – „ uciekaj „. I tak to Maciek w jednym bucie pośpiesznie opuścił miejski środek transportu publicznego.


To nie jedyna Maćkowa przygoda, którą miałem okazję podziwiać z bliska. Każde nasze wspólne wędkowanie, urozmaicone było jakimś niesamowitym „ wyczynem „ w wykonaniu kolegi. Na każdym kroku prześladował go pech – a to wskoczył z rozpędu do łódki, która nie była przywiązana a w środku nie było wioseł, a to wychodząc z niej, gdy jedną nogą był na brzegu łódź zaczęła odpływać i druga noga została na pokładzie.... a to wyławiając wędkę za bardzo się wychylił przez barierkę na pomoście....
Wspólne wypady dały mi sporo powodów do radości, bo na szczęście żadne pechowe zdarzenie nie było groźne. No może poza jednym, kiedy to Maciek patrząc przez okno pociągu na peron pewnej podwarszawskiej miejscowości mówił – „ zobacz jakie wieśniaki .... jakie mordy mają .... kajdaniarze ....” . A ja z przerażeniem uśmiechałem się do stojących nad nami olbrzymich dresiarzy, którzy z niedowierzaniem słuchali słów Maćka, patrząc a to na nas, a to na swoich kolegów stojących na peronie.... Tylko wtedy miałem pełne porcięta...

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że pomimo pecha który wiecznie prześladuje mojego kolegę – on potrafi łowić ryby. Nie raz potrafił zaskoczyć obserwatorów, wyciągając ładnego klenia czy sporego okonia. W zeszłym sezonie na żółtego twistera wyholował kilka niemałych karpi, a wszystkie poprawnie zacięte w kącik pyska. Przeciwności losu nie są w stanie stłamsić jego pasji.... Czego życzę każdemu z nas... ;-)

Połamania

P.S. – a dlaczego Kosmita ? Hmm, to po prostu do niego pasuje....



_________________
łysy wąż
  
ysy_w
23.02.2010 22:38:43
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #469115
Od: 2010-2-14
a do kompletu podrzucę Wam jeszcze inny tekścik. Mam nadzieję, że spodoba się tak jak ten poprzedni ;-)

_________________
łysy wąż
  
ysy_w
23.02.2010 22:39:15
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #469117
Od: 2010-2-14
JACEK " PIĘĆ PROCENT " I TAJEMNICZE ODCHODY

To miał być fajny wyjazd. Autokar z prawie czterdziestoma wędkarzami na pokładzie sprawnie przedzierał się przez Warszawskie korki, aby dotrzeć do niewielkiej mazurskiej miejscowości jeszcze przed północą.

Jacek „ Pięć Procent „ dał ognia, gdy tylko kierowca zamknął drzwi i odpalił silnik. Najpierw przechadzał się po autokarze z puszką piwa w ręku ( puszki szybko stawały się ... jakby lżejsze ), by po jakimś czasie usadowić się na jednym z foteli. Miejsce wybrał raczej celowo, bowiem bagaże podręczne kolegów siedzących obok wydawały całkiem obiecujące brzdęknięcia. Po trzech czy czterech browarkach Jackowi włączył się „ szperacz „ , który kazał mu usiąść właśnie w tym rewirze. Jego radar był nieomylny, bo już po chwili „ Pięć Procent „ przechylał głowę do tyłu, wlewając w siebie zawartość kieliszka, który został mu wręczony przez współpasażerów.
Z upływem kilometrów Jackowa głowa coraz częściej odchylała się do tyłu, wzrok stawał się bardziej mętny a głos donioślejszy.
Mijaliśmy tabliczkę z napisem „ Warszawa „ wsłuchując się w pieśni, którymi raczył nas podchmielony kolega. Wybąblował kilka piw, podparł to wszystko płynną zawartością szklanej butelczyny i wielokrotnie klepiąc prezesa naszego koła po łysinie ( wbrew jego woli !!! ), z pieśnią na ustach opuszczał stolicę.
Przystanek „ na pierwsze siku „ był tuż za Warszawą. To co z tego, że ledwie opuściliśmy miasto z którego wyjeżdżamy? – to nie kran, nie zakręcisz... Drugi postój był już bardziej widowiskowy – oparty o drzewo „ Pięć Procent „ oddawał na trawnik to wszystko, co pochłonął tego dnia. Dumne pieśni o jednym z piłkarskich klubów zamienione zostały na bardziej prymitywne odgłosy... Coś w stylu „ jeleń na rykowisku „...
Chrapiąc i sapiąc, śniąc zapewne o wielkich rybach, dał się zawieźć w miejsce przeznaczenia.

W spławikowych zawodach poległ. Nie dość że jego łódka „ źle pływała „ ( cokolwiek to oznaczało ), to jeszcze biedaczysko nie mógł poradzić sobie cumując na jednaj kotwicy. Do wagi przypłynął z kilkoma małymi płoteczkami, które dawały mu szanse na zajęcie co najwyżej ostatniego miejsca. Nie pomogła zawartość wiaderka z mieszanką pięknie pachnących zanęt, ani świeże i nadzwyczaj ruchliwe robaczki.
Ja za to połapałem – co prawda zdecydowaną większość stanowiły małe płotki, ale uzbierało się tego ponad pięć kilogramów. Tuż po zważeniu pędziłem na pomost, aby wypuścić rybki. Drogę zagrodził mi Jacek „ Pięć Procent „ ze scyzorykiem w ręku. Nie, nie chciał mnie „ ciuknąć „ nożykiem – łakomie wpatrywał się w zawartość mojej siatki. Nie zgodziłem się na oddanie mojego połowu i zanurzając w wodzie siatkę przechyliłem ją do góry dnem uwalniając rybki. Zdecydowana większość z nich odpłynęła, jednak kilka rybek osiadło na dnie. Widząc to Jacek klepnął brzuchem o pomost i podciągnąwszy rękaw zabrał się do mieszania wody i prób pochwycenia niewielkich rybek. Pochwycił ze trzy i z zadowoleniem zabrał się do skrobania drobnicy....

Rozmawiając z jednym z kolegów zauważyłem, że naszemu dialogowi przysłuchuje się Jacek „ Pięć Procent „. Robił to w sposób ... hmm ... specyficzny. Stał dwa metry od nas, patrzył w lewo – w trzciny i co jakiś czas nerwowo zerkał na nas z ciekawością. A ucho niemal mu rosło na naszych oczach. Do tego wykręcał szyję, aby jego uszyska były jak najbliżej nas. W takiej to dziwnej pozycji, co kilka sekund robił malutki kroczek w naszym kierunku.
Mrugnąłem okiem do mojego rozmówcy i niby kontynuując temat powiedziałem:
- „ widzisz, tyle nałapałem dzięki mojej sekretnej zanęcie... Do kupnej trzeba dodać ... odchodów nietoperza... „ – kolega, któremu „ zwierzałem się „ ze swojej tajemnicy cichutko parsknął śmiechem, aż z nosa wyjechał mu na wargę długi na jakiś centymetr, zielony gil. W następnej sekundzie wciągnął go zgrabnie z powrotem i obaj tłumiąc śmiech staraliśmy nie dać po sobie poznać, że robimy sobie jaja z przysłuchującego się rozmowie Jacka.
Kilka minut później podszedł do mnie „ Pięć Procent „
- „ słuchaj, przepraszam ale niechcący ( !!! ) podsłuchałem waszą rozmowę. Mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi z tą zanętą „?
Na to tylko czekałem... Robiąc kwaśną minę dającą do zrozumienia, iż nie jestem zadowolony że ktoś odkrył mój sekret, zgodziłem się – pod warunkiem, że mi obieca że nikomu o tym nie powie. Jacek oczywiście w tej chwili mógłby przysiąc na wszystko. Liczyło się tylko poznanie mojego SEKRETU...
- „ do zwykłej, kupnej zanęty musisz dosypać odchodów nietoperza. W proporcjach pół na pół. Zobacz ile ja rybek dziś nałapałem, to naprawdę skuteczny specyfik. Tylko nikomu nie mów, pamiętaj !!! „.
Jacek jeszcze upewnił się, czy na pewno to mają być odchody nietoperza a nie gołębia, po czym zacierając ręce i chichocząc pod nosem, oddalił się w kierunku swojego domku. Później jeszcze się podpytywał, czy w zaprzyjaźnionym sklepie wędkarskim na Mokotowie da się coś takiego kupić. Powiedziałem mu że tak, ale tylko „ spod lady „.

Do wspomnianego sklepu zawitałem jakiś tydzień później. Szybko się dowiedziałem, że już w poniedziałek ( z wyprawy wróciliśmy w niedzielę w nocy ) rano, Jacek czekał pod drzwiami na otwarcie. Wpadł do środka i zaczął orać w pułkach z zanętami. Po kilku minutach daremnych poszukiwań podszedł do sprzedawców i tajemniczo mrugając okiem poprosił o odchody nietoperza. Chłopaki popadali na ziemię, poskładało ich od razu. Tylko jeden z nich – Daniel wytrzymał taką „ kometę „. Niewzruszony, z miną pokerzysty odpalił, że kiedyś mieli taki specyficzny towar, ale teraz już nie ma. Powiedział Jackowi, że odkąd Polska jest w Unii Europejskiej, nietoperze są pod ochroną, ale on wie gdzie można kupić ich odchody... Wysłał biednego „ Pięć Procent „ do ... Warszawskiego zoo.
Chłopak podrapał się chwilę po głowie i pospiesznie opuszczając sklep rzucił „ dzięki „....


Jeszcze miesiąc temu powyższa opowieść zakończyła by się w tym miejscu, jednak okazało się, że ma ona swój ciąg dalszy...


Opowiadając tą historię kilku kolegom z innego, wędkarskiego sklepu mieszczącego się na drugim końcu Warszawy, gdy wspomniałem o odchodach nietoperza zaczęli się śmiać i przekrzykiwać jeden przez drugiego. Po chwili kierownik tegoż sklepu, dopowiedział mi dalszą część historii...

„ Jakieś dwa, trzy lata temu wchodzi do mojego pokoju jeden ze sprzedawców i mówi
– słuchaj, czy ja mogę przez chwilę tu posiedzieć i nie wychodzić na sklep?
- a co się stało ? – zapytał kierownik
- a bo przyszedł jakiś wariat i szuka odchodów nietoperza..... – odpowiedział sprzedawca.

Do sklepu wpadł jakiś wędkarz i z opętaniem w oczach zaczął ryć w pułkach z zanętami. Gdy poprzekładał i wymacał dokładnie wszystkie torebki podszedł do lady i kilkukrotnie mrugając okiem poprosił o odchody ... nietoperza. Dwóch sprzedawców nawet nie zareagowało z wrażenia, a trzeci uciekł na zaplecze.
Ale i tu nie kończy się historia o Jacku „ Pięć Procent „. Otóż gdy minęło pierwsze zaskoczenie, jeden z kolegów powiedział robiąc poważną minę:
- my nie mamy, ale słyszałem że w aptece na placu Wilsona można czasem dostać....
Kilka sekund później usłyszał ciche „ dzięki „ i drzwi powolutku zamknęły się za znikającym Jackiem... „ Ruszył w kierunku pobliskiego przystanku autobusowego...


Aby przedstawić Wam dokładnie postać Jacka „ Pięć Procent „ , powinienem choć trochę streścić jego wygląd. Otóż opisywany jegomość ma około 35 lat, jest średniego wzrostu, a niewątpliwym urozmaiceniem jego postury jest pękaty brzuchol. Nie, nie jest gruby – wygląda to tak, jakby przeciętnemu mężczyźnie wsadzono pod koszulę olbrzymią piłkę lekarską. Chłopaczyna ma rozbiegany wzrok, lekki, trochę niekontrolowany wąsik, a całość kryje się pod olbrzymim rondem kapelusza. Wygląda jak jakiś pszczelarz... Do tego wielki, sumowy podbierak ( którym Jacek stara się podbierać niewielkie okonki ) z olbrzymią siatką i zawsze porażająca ilość gratów. Targa ze sobą nad wodę mały sklepik wędkarski... Apogeum osiągnął w zeszłym roku, stawiając się nad wodą z plecakiem, dużą torbą sportową, dwudziestolitrowym wiadrem, kołczanem z wędziskami i ciągnąc za sobą .... wózek z dodatkowym sprzętem. Zza pleców dumnie sterczał wspomniany podbierak imponujących rozmiarów. Patrząc na niego ma się nieodparte wrażenie, że jest ...... mocno gapowaty. Gdyby jeździł na łyżwach, na pewno przejechałby sobie po głowie... Zarzucając dwie gruntówki lewą rzuca w prawo, a prawą w lewo. Dziwi się później, że ma poplątane zestawy... A w następnym rzucie robi tak samo... Niektórzy mówią, że „ trochę widzi białe myszki „...
A dlaczego „ Pięć Procent „? Nazwali go tak sprzedawcy ze wspomnianego sklepu wędkarskiego. Płacąc złotą kartą kredytową za paczkę białych robaków, upominał się o zniżkę „ stałego klienta „ – pięć procent. I tak już zostało....

Nie zamieszczam zdjęć bohatera powyższej opowieści – nie wiem, czy nie miałby nic przeciwko temu. Pewnie nie bo poczciwy z niego gość, ale pewności nie mam...

Następnym razem opiszę pewną nocną wyprawę, kiedy to poznałem Jacka. Nie sądziłem, że można utopić tyle rzeczy.....

Pozdrawiam


_________________
łysy wąż
  
ysy_w
23.02.2010 22:39:52
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #469118
Od: 2010-2-14
miłej lektury oczko
_________________
łysy wąż
  
Electra19.04.2024 18:08:03
poziom 5

oczka
  
ysy_w
28.02.2010 20:52:54
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #475568
Od: 2010-2-14
słuchajcie - spotkałem dzisiaj tytułowego Jacka " Pięć Procent " !!! bardzo szczęśliwy

poopowiadał mi trochę wędkarskich baśni, ale nic nie wspominał czy znalazł w końcu te odchody oczko
_________________
łysy wąż
  
maranello
28.02.2010 21:01:40
poziom 6



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Poznań

Posty: 924 #475582
Od: 2010-2-14
bo zapewne je znalazł i teraz nikomu nie zdradzi już tajemnicy lol a swoją drogą opisałbyś jakąś fajną historyjkę lol
  
patison
28.02.2010 21:03:44
poziom 2

Grupa: Moderator

Lokalizacja: Warmińsko-mazurskie

Posty: 76 #475588
Od: 2009-12-20
Kuuurka! Dopiero zdążyłem przeczytać. Jesteś Kolego wielki. Tinca wspominał, że będziesz pisał dla WMH. Nie masz pojęcia jak moje dzieciaki mnie molestują o kolejny numer, urwanie głowy. Ja sam rzadko czytam, bo trochę nie moja tematyka, ale jakby się pojawiły takie teksty, to sam bym do kiosku leciałjęzor Tak trzymać!
_________________
Nie bój się moderatora, ja tu tylko sprzątam
chociaż z drugiej strony...to mam znajomości z Adminem :))
  
ysy_w
28.02.2010 21:11:01
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #475606
Od: 2010-2-14
a dziękuję, dziękuję... jęzor

Moje opowiadanko miało ukazać się już w marcu, ale dwa dni temu dowiedziałem się że pójdzie dopiero w grudniu - teraz minął trociowy buuum i mój tekst jest trochę " poza tematem "...
Za to jak znajdę chwilę, to muszę usiąść do napisania jakiegoś tekstu o wędkarstwie morskim - jak dostanę cynk kiedy będzie się miał ukazać, to dam znać oczko
_________________
łysy wąż
  
maranello
28.02.2010 21:12:56
poziom 6



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Poznań

Posty: 924 #475619
Od: 2010-2-14
Noo koniecznie lol lubię Cię czytać lol
  
Dyrekto
28.02.2010 21:13:27
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Kalisz

Posty: 266 #475623
Od: 2010-1-19
łysy węzu , ja cię ubiję. przecież łzy to jeszcze teraz mi lecą jak to piszę, proszę następnym razem na wstępie dodać napis uwaga! w tym odcinku 5% bardzo szczęśliwy
_________________
"życie to wieczna tułaczka pośród przeciwności losu" piotr s. alias dyrekto
  
ysy_w
28.02.2010 21:14:42
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #475630
Od: 2010-2-14
maranello - na razie średnio u mnie z czasem. W robocie szykuje mi się mała rewolucja, muszę spotkać się z Sebą ( Kowson ), napisać ten tekst o morzu .... Cholerka, nawet na ryby nie ma czasu...
Ale coś tam naskrobię - obiecuję. Tylko pewnie trzeba będzie trochę poczekać... oczko
_________________
łysy wąż
  
patison
28.02.2010 21:15:41
poziom 2

Grupa: Moderator

Lokalizacja: Warmińsko-mazurskie

Posty: 76 #475637
Od: 2009-12-20
Dzięki. Przyznam się, że w morzu do tej pory łowiłem tylko raz i to na grunt. Trudno mi się wyrwać poza okoliczne wody, ale dokształcam się na bieżącopan zielony , żeby być przygotowany na ewentualny wypad. Bardzo chętnie poczytam.
_________________
Nie bój się moderatora, ja tu tylko sprzątam
chociaż z drugiej strony...to mam znajomości z Adminem :))
  
ysy_w
28.02.2010 21:18:08
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: warszawa

Posty: 614 #475646
Od: 2010-2-14
dyrekto - ubijaj śmiało oczko Sam po napisaniu tych opowiadanek ich nie czytałem i zrobiłem to dopiero kilka dni temu... też mi się śmiać chciało oczko
Na razie nie widuję Jacka " Pięć Procent " nad wodą, to i natchnienia brakuje oczko ale należy do mojego koła, więc na bank spotkam go na jakimś wyjeździe lub zawodach. I na 100% oczywiście coś nawywija, więc będzie co pisać oczko

jeszcze raz dzięki Panowiejęzor
_________________
łysy wąż
  
Electra19.04.2024 18:08:03
poziom 5

oczka

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » WASZE ARTYKUŁY » ŁYSY WĄŻ

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny