SPOKOJNY
artykuły i komentarze
Zapomniany staw
22 sierpnia 2009
Piękna słoneczna pogoda oraz zakończenie I etapu remontu mojej łazienki należało uczcić dawno zaplanowanym wyjazdem nad wodę. Tak jak pisałem w artykule „Piranie” chciałem sprawdzić pewne wyrobisko potorfowe, jakich wiele w mojej okolicy. Wypatrzyłem je na mapie satelitarnej Geoportal (zdjęcia są, co prawda czarno-białe, ale rozdzielczość wyśmienita). Rano będąc w mieście zaopatrzyłem się w zaprzyjaźnionym sklepie wędkarskim w białe robaki i zanętę karasiową (na takim łowisku zawsze się sprawdza) ok. 16: 00 zapakowałem mojego „kombiaka” a do pomocy w eksploracji łowiska poprosiłem moja 12 letnią córkę, która wędkarstwo ma we krwi i czasem zaskakuje mnie swoimi osiągami. Zresztą całą rodziną też często łowimy, choć syn (4 lata) jest jeszcze niecierpliwy i jak sam mówi: (tato jestem jeszcze gapciem).
Wyprawa zaczęła się od dojazdu leśnymi duktami w okolice tego tajemniczego miejsca, które za ”nie długi” czas miało być przez nas odkryte. Zaparkowałem auto na łące na skraju pięknego świerkowego starodrzewu, sprzęt zarzuciliśmy na plecy i ruszyliśmy przez nieużytki do olszynowego raju, który jak miało się okazać stał się buszem rodem z amazońskiej puszczy. Każda próba podejścia do stawu który znajdował się od nas w odległości nie większej niż 50 m kończyła się fiaskiem jak nie chaszcze nieprzebyte, to pas trzcin nieprzetarty, wyrobisko torfowe to grzęzawisko nie do przebycia, jak mawiała pewna żyrafa : „Dżungla nas zaatakowała”, trudno, trzeba się było uciec do starych harcerskich sposobów: skoro jest woda to zwierzęta z niej korzystają. Obeszliśmy pomału i dokładnie kontrolując wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby podejścia do akwenu, od północnej strony znaleźliśmy wyschnięty o tej porze roku rów melioracyjny, którym to dostaliśmy się w bezpośrednie sąsiedztwo wody, ale znowu pas trzcin nas odgrodził od lustra, które połyskiwało w popołudniowym słońcu niczym odlane ze złota.
-Co z tego skoro dojść nie ma jak?
Dalej przedzieraliśmy się przez te nieprzebyte krzaczory, pokrowiec z wędkami haczył o jeżyny i inne zielska zdrowo się napociliśmy by dojść do wschodniego skraju i tu niespodzianka wydeptana przez zwierzęta ścieżka i drzewa jakby roślejsze tu i ówdzie brzozy stuletnie, brnąc wzdłuż wschodniego „wybrzeża” dotarliśmy do starej zbutwiałej kładki
-skoro jest kładka to ryba musi być także.
Niestety kładka dawno miała już za sobą dni swojej świetności a przecinka w trzcinach zarosła 10 lat temu, w odległości ok. 30 m dalej, których pokonanie zajęło następne kilkanaście minut natrafiliśmy na cypel z twardym gruntem wcinający się w toń zbiornika
- Potencjalne miejsce na zasiadkę.
Faktycznie ze skraju krzaków można by po oczyszczeniu brzegu z zarośli mieć dostęp do całego łowiska za pomocą odległościówki, wyjąłem bata z pokrowca, ale rosnąca wokół zielona ściana nie bardzo pomagała w gruntowaniu łowiska wszystko, co mogliśmy zrobić w tej chwili to sprawdzić głębokość w odległości do 10m od miejsca, w którym byliśmy. Głębokość od 15cm do 4 m na tyle w zasięgu mojej wędki mogliśmy liczyć bez uprzedniego dokładnego oczyszczenia łowiska. Próba wędkowania mogłaby zakończyć się niezłym zaczepem na gałęziach lub połamaniem wędek, ale ryzyko wliczone jest w nasze hobby, więc białe na hak i do wody: - dalej uczyć się pływać. Niestety tak jak na poprzednich łowiskach tutejsze ryby nie gustują w białym robaku. Więc kukurydza trafia na przynętę (nie zanęcam nigdy nieznanego łowiska). Na tafli wody zaobserwowaliśmy spławianie się drobnicy, więc ryba w tej wodzie jest na pewno świadczyły o tym także szczątki kładki, o której wcześniej wspomniałem. Po kilku chwilach na haczyku bardzo przyzwoity karaś, a więc jednak woda jest rybna.
Jeszcze dwa karasie dla potwierdzenia reguły i czas zwijać się do domu wiemy już że po wytrzebieniu ryb z poprzedniego stawu (Piranie!) należy całkowicie zatrzeć ślady naszej bytności w tym miejscu w myśl trochę przerobionego porzekadła, „kłusol nie kłusuje tylko nas pilnuje”. Zostawiliśmy, więc przyrodę w stanie, jakim ja zastaliśmy bez połamanych gałęzi, wydeptanej trawy, i jakichkolwiek odpadów, które mogłyby zdradzić naszą tam obecność.
Przyjedziemy tu znowu za jakiś czas by nacieszyć się tym, co zostało przez wszystkich zapomniane, aby od nowa odkrywać uroki najbliższej okolicy a na ryby pojedziemy nad jezioro gdzie PSR i policja oraz oczywiście sami wędkarze ostatnio coraz lepiej walczą z kłusownictwem szkoda, aby taki ciekawy zakątek po moich śladach znów zniszczył agregat prądotwórczy.
Najciekawsze jest odkrywanie i obcowanie z naturą taką jaką jest, bez ingerencji w nią samą.



  PRZEJDŹ NA FORUM