SPOKOJNY
artykuły i komentarze
Łosoś z Odry

Koniec września 2008 roku .
Piątek
Jestem już zmęczony prawie rokiem uruchamiania nowej fabryki. Pomysł aby pierwszy raz w tym roku pojechać na ryby był chyba trafny. Ostatni weekend września, słoneczko dopisało ogrzewa ziemię promieniami Złotej Polskiej Jesieni, jest to moja ulubiona pora roku. Barwy drzew i krzewów zdradzają nieuchronny upływ czasu i rychłe nastanie ponurych jesiennych dni. Być może już nie będzie okazji w tym sezonie powędkować, więc skoro to koniec września w obszernym bagażniku mojego kombi ląduje wszelki sprzęt, jaki przez lata wędkowania znalazł się w moim posiadaniu. Co prawda nie jest tego zatrważająco dużo bo z zasady jestem minimalistą i nie preferuję wędkarstwa-gadżeciarstwa, ale wędka na grunt czyli Fedder , dodatkowo bat 6 m , uniwersalny kij 3,60m spławikówka no i spinning 2,50m - ot to moje wędki. Dodatki, czyli podbierak, duża siatka na ryby fi100 i długości 3m, jakieś podpórki i nieodzowne pudełko na drobiazgi – to wszystko trafia do bagażnika Opla Omegi. Jeszcze wiadra z zanętami i krzesełko wędkarskie gdyby trzeba było odpocząć.
Żona wieczorem przygotowała kanapki, bo planowałem wyjazd na cały dzień, termos kawy przygotuję rano i ubiór też skonfrontuję z pogodą za oknem skoro świt. Tak przygotowany kładę się spać około 22:00
Sobota
4:00 budzik wyśpiewuje „dawaj naliwaj…” taki przyjemny początek dnia. Za oknem, ciemno choć oko wykol. W świetle latarni ulicznej widać uginające się drzewa daglezji, których szpaler o wysokości 7 m sąsiad wykorzystuje w formie żywopłotu. Pogoda nie specjalna na wędkowanie, ale co mi tam głód wędkowania jest większy od wszystkich kataklizmów świata. Szybko przygotowałem kawę, ubrałem się odpowiednio i zabrałem robaki z lodówki pozostałe przynęty leżą już w samochodzie.
Pytanie, dokąd jechać?
Jezioro naszego koła w Wygnańczycach oferuje drobnicę czasem coś większego, ale trzeba wcześniej nęcić przez kilka dni, Sławskie Śląskie morze? Tu jest ryba, ale po latach zanieczyszczania wody przez miejscowy przemysł mięsny nie zdążyło się jeszcze oczyścić po uruchomieniu nowej oczyszczalni ścieków i ryby nadal mają zapach środków myjących. Do środkowego biegu Odry w okolicach Głogowa mam jakieś 25 km mam tam kilka miejscówek na zakolach tej wielkiej rzeki – decyzja – Odra.
Świece żarowe grzeją 6 cylindrów "steyerowskiego" diesla po chwili 160 koni mruczy równo pod maską, zbliża się 4:40 pora wyruszyć, po pół godzinie zbliżam się do nieistniejącej miejscowości naprzeciw Huty Miedzi Głogów, pozostały jeszcze ruiny gospodarstw ludzi którzy zostali wysiedleni w latach 70-tych w związku z budową kombinatu, jedynym zachowanym w całości budynkiem jest kościół który góruje wśród chaszczy widok bardzo surrealistyczny ale piękny w oświetleniu reflektorów samochodu. Dobrze, że stara poniemiecka brukowa droga nie padła jeszcze łupem złodziejów po 100 latach nadal jest równa i gładka choć krzaki Jerzyn wcinają się w jezdnię ale przynajmniej do samej Odry można dojechać na 4 kołach.
Po kilku minutach jestem nad wodą, co prawda wieje jak by się ktoś obwiesił, do świtu mam jeszcze z pół godziny, więc z latarką wybieram ładną szeroką kamienną główkę na samym zakręcie rzeki, w wodzie odbija się światło czerwonych lamp oświetlających wierzchołki kominów huty. W tym miejscu Odra ma jakieś 100 m szerokości i głęboka jest na 2 – 3 m i następną prawdą jest to, że nie wróciłem z tego miejsca nigdy o kiju. Powoli przygotowuje stanowisko tuż przy piaszczystej skarpie, która osłania mnie przed wiatrem.
Przygotowuję zanętę trochę grubą z dużymi kawałkami kukurydzy obciążoną piaskiem i z odpowiednią ilością kazeiny, którą traktuję, jako klej. Na gruntówkę trafia spory pęczek białych robaków tyle ile można zmieścić na haku nr 6, koszyk zanętowy z obciążeniem ołowianym 50 g oblepiam zanętą wymieszaną z pinką zanętę przecieram rękoma od lat tak robię i nikt nie przekona mnie do sita. Zestaw trafia wprost w warkocz wytwarzany przez skraj główki czekam na ułożenie się na dnie koszyka z zanętą, naciągam żyłkę i montuję na szczytówce dzwoneczek - bo słońce jeszcze śpi.
Rozkładam swój fotel otulony ciepłą kurtką czekam lubo na świt
Dzwonek wybudza mnie z zamyślenia, zacięcie, hol i pierwszy odrzański krąp trafia przez podbierak do siatki ( nie jest mały 0,6 kg) takie najczęściej wyciągam w tym miejscu.
Drugi zestaw trafia idealnie w poprzednie miejsce, zaznaczona wcześniej odległość markerem na żyłce wyznacza odległość przynęty od wędki (to dobry sposób wyczytałem wcześniej na jakimś forum wędkarskim i z powodzeniem stosuję). Znowu dzwonek na szczytówkę, bo słoneczko jakieś leniwe dzisiaj i pewno zapomniało ustawić budzika. Powtórnie wypełniam fotel z kubkiem parującej kawy, zapach kawy, płynącej rzeki i zbliżającej się jesieni po całym nie-wędkarskim sezonie wręcz upaja, cały rok marzyłem o takim dniu bez telefonów, zbędnych pytań tylko z przyrodą na wyciągnięcie ręki. Ale czasu na rozmyślania nie zostaje wiele coś delikatnie podciąga przynętę dzwonek delikatnie daje znać o miejscu i przyczynie, dla której tu jestem. Słoneczko wyspało się już, bo złoto-czerwone niebo rozświetla się nad pograniczem wyżyny głogowskiej i ziemi lubuskiej świt, który oglądam z pozycji wędkarza a nie zza szyby samochodu podczas jazdy do pracy, dzień się budzi ostatnie pozostałe ptaki budzą się w zaroślach, słychać plusk wody na przelewie główki i ten natrętny dzwonek oznajmiający skubanie drobnicy jest już grubo po piątej nawet chyba bliżej szóstej, gdy dzwonek po konkretnych uderzeniach dzwoni jak na sumę. Podniosłem zestaw zaciąłem delikatnie by nie złamać szczytówki, wędką szarpnęło a ryba na końcu żyłki zdobyła się na odjazd w kierunku nurtu, hol z muzyką hamulca to muzyka dla mojego ucha. Po kilku minutach leszcz wielkości sporej patelni w kolorze złoto-brązowym ląduje w siatce.
Następne zarzuty nie przynoszą efektów, czekanie w fotelu i przyglądanie się nabrzeżnej faunie i florze przynosi spostrzeżenia wyskakującej drobnicy ponad lustro wody chyba czas odkurzyć spinning zalegający w otchłani granatowego pokrowca przeznaczonego tylko dla niego. Uzbrajam się w pudełko wypełnione w blachy, gumy i woblery i ruszam w tym kierunku założona wcześniej blacha ląduje w wodzie prowadzona skokami tuż przy dnie szerokim wachlarzem czesząc wodę przy dnie tej zatoczki znajduje się zatopione drzewo, które podczas ubiegłorocznej suszy wypatrzyłem podczas zasiadki. Niestety drapieżnik nie gustuje w blasze.
-, czym go zachęcić do zatopienia zębów w przynęcie?
Zakładam własnoręcznie wykonany pływający wobler koloru srebra z czarnym grzbietem, dwie kotwice obciążają tę imitację rybki nadając jej stabilności, spróbuję może jest to coś, co przypomina jego przysmak?
Rzuty rozpoczynam od najpłytszego obszaru w pobliżu zatopionego pnia i wędruję tak do przybrzeżnej rynny, w której uciąg jest tak duży, że na powierzchni widać warkocz. Trzeci rzut w tę głęboczkę i …………
Dźwięk hamulca daje znać o zdobyczy , w przeźroczystej wodzie widzę duży srebrnoszary cień, szarpnięcie i odjazd jakiego w życiu nie uświadczyłem wędka wygięta prawie w literę „O” , ryba wysnuwa żyłkę bardzo szybko, płynąc w kierunku nurtu (dobrze że latem założyłem nową plecionkę) powoli zwolniła i przywarła do dna, dało mi to czas na stopniowe zwijanie żyłki z przemieszczeniem się na szczyt główki
- stąd będę miał większe pole manewru
Przeciwnik rusza ze zdwojoną siłą w moim kierunku by po wybraniu żyłki i poczuciu oporu zmienić gwałtownie kierunek, hamulec gra jak oszalały, ale nie mam zamiaru go podkręcać (raz to zrobiłem drugi nie spróbuję). Adrenalina dodaje sił, ręce mam mokre od potu
-dobrze, że korkowy blank daje pewny chwyt
Znów zmiana kierunku i gra hamulca całą żyłkę jaką udało mi się skręcić wyciągnął łobuz od nowa. Z sąsiednich główek pojawiło się dwóch wędkarzy, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia jeszcze kilka takich odjazdów i rybka słabnie czuję to przy skręcaniu plecionki czas wydaje się być wiecznością od momentu pierwszego zacięcia.
- co to jest ? Przeciwnik porywa się na ostatnią próbę uwolnienia się z kotwicy, niestety bez większego rezultatu.
- czyżby brzana o takiej waleczności?
- Sum ? Nie, przecież nie jest srebrny.
- Może Bolek? Ale żeby aż tak zaciekły?
Dyskusja trwa na brzegu, tymczasem holowana ryba ma jeszcze z 50-60 m do mojego stanowiska.
-Weź podbierak i trzymaj nieruchomo w wodzie – rzucam do sąsiada, który stanął już 3 metry obok mnie.
Skręcanie żyłki idzie coraz płynniej bolą mnie ramiona i nadgarstki – ile to już trwa?
15-20 metrów od brzegu pysk wynurza się z wody i jeszcze szarpnięcie (chyba nas zauważył) wyskok z wody wygięte w łuk ciało ryby staje na ogonie.
- O rany Julek! Co to za bestia! - Woła sąsiad ze szczytu główki.
Musiał łyknąć powietrza, bo dalszy hol to była bułka z masłem na trzęsących się nogach (z wrażenia i ze zmęczenia)
Ląduje w podbieraku trzymanym pewnie przez kolegę wędkarza, na brzegu jeszcze w siatce wywija niezłe koziołki. Spoglądam na zegarek jest 11: 43, na pytanie, co to jest sąsiad odpowiada, że jak długo łowi w Odrze to jeszcze czegoś takiego nie widział, drugi podpowiada, że to chyba głowacica czy coś takiego, ale nie jest pewien paszcza z charakterystyczną wywiniętą do góry dolną szczęką wygląda na łososia
-, ale w Odrze?
Tak to ŁOSOŚ, tylko skąd? Czyżby Odra przypadła mu do gustu? Ta brudna, zanieczyszczona, i wyregulowana rzeka?
Pomiar wykazał 102 cm i 5, 63kg zdjęcia zrobione telefonem niestety wyparowały razem z całą pamięcią w nim zawartą (teraz, co tydzień robię kopię systemu komórki) szkoda, zamieściłbym je chętnie do mojego felietonu został mi tylko szczęśliwy wobler, którego już na wędkę nie zakładam. Łosoś otrzymał wolność – pierwszy może nie ostatni w Odrzańskich wodach.
Skąd się tam wziął? Do dzisiaj zachodzę w głowę może uciekł z hodowli? Może płynął na tarło?
Sami oceńcie skąd?
A tak a’propos hol trwał 37 minut, niby nieduża ryba a ile wrażeń, emocji i adrenaliny.
Życzę każdemu takiego spotkania a wrażeń wystarczy na cały rok bezrybia………….


  PRZEJDŹ NA FORUM