Dariusz Dylewski
wyprawy i inne wypociny
DRWĘCA 2009 - Początek mojego pierwszego sezonu trociowego


Jeszcze w grudniu 2008 umawiamy się na rozpoczęcie sezonu trociowego na Drwęcy. Mamy jechać we czterech.

30 grudnia robię na poczcie opłaty na Drwęcę na 1 i 2 stycznia 2009 roku. Wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 3:20 w pierwszy dzień nowego roku. Niestety w Sylwestra dostajemy informację, że Drwęcą płynie kra i to podobno całą jej szerokością. Wyjazd trzeba odłożyć na późniejszy termin. W Nowy Rok od rana zaczyna mnie nosić. Dzwonię do kolegi z Torunia. Mam szczęście, bo jest nad wodą i potwierdza, że jest kra, ale mówi też, że można znaleźć czyste miejsca, w których można połowić. Krótka narada z synem i żonką i zapada decyzja, jeżeli wspólnicy odpadną to o godzinie 15:00 ruszamy sami w kierunku Drwęcy. No i tak się właśnie stało, pojechaliśmy tylko we dwóch. Po minięciu Ciechanowa droga zaczynała się robić biała, co nie nastrajało zbyt optymistycznie. Na całe szczęście im bliżej byliśmy Torunia tym czarniejsza była droga.

Jesteśmy w Głogowie, zajeżdżamy do CPN żeby wykupić dla Mirka zezwolenie i ruszamy dalej. Dojeżdżamy do Lubicza, jeszcze chwila i jesteśmy już na kwaterze. Po zainstalowaniu się idziemy na most zobaczyć jak wygląda Drwęca, a w zasadzie ile jest kry. Jesteśmy dobrej myśli, bo widać bardzo mało kry, ale to jest powyżej młyna i tamy przy młynie. Ciekawe, co będzie niżej?

Pobudka o 6:30 kawka, śniadanko i jedziemy nad wodę. Samochód zostawiamy koło bramy wjazdowej do młyna. Dzięki przyjaznemu dozorcy nie musimy obchodzić młyna tylko cichaczem przemykamy się przez jego teren do dziury w płocie. Po dojściu do wody widzimy pierwszą rybę, jest to łosoś około 5 kg. Czyli rybki współpracują.
Co za spotkanie, koledzy z Olsztyna nad Drwęcą.



Jak widać kry jakby nie było. Schodzimy trochę niżej i znajdujemy pierwszą wolną miejscówkę, gdzie można pospinningować.



Niestety, godzinka machania bez efektów. Próbowaliśmy na obrotówki, wahadłówki i przynęty gumowe. Nawet najdelikatniejszego skubnięcia, a może i było skubnięcie tylko nie potrafiłem go wyczuć. Zmiana miejsca na następne wolne.



Następne wolne miejsce znajdujemy zaraz za mostem kolejowym. I tu spędzamy sporo czasu bez efektu. Postanawiamy iść dalej, ale drogę przegradza nam wąska rzeczka. Ja jestem w spodniobutach za to Mirek ma tylko buty wojskowe i nie da rady przejść na drugą stronę. Postanawiamy wracać w górę Drwęcy. Zatrzymujemy się jeszcze w paru miejscach, ale też bez efektu. Jest coraz mniej wędkarzy. Znajdujemy wolne miejsce.



Patrząc w dół wygląda tak.



A tak wygląda ono w całej okazałości.



No i powtarza się cała procedura – zmiana przynęt i sposobów ich prowadzenia. Rzuty na wprost i pod prąd. Bez efektu. Postanawiam założyć 17 gramową obrotówkę Ular, która według mnie najlepiej pracuje w wodzie.



Zauważyłem, że koledzy wędkarze poniżej mnie, których widać na poprzednim zdjęciu zrobili sobie odpoczynek, więc rzucam po skosie pod drugi brzeg i pozwalam obrotówce płynąć z prądem na wolniutkim zwijaniu pod nasz brzeg. Czuję jakby puknięcie. Momentalnie wzrasta poziom adrenaliny i cięcie... Pusto, tylko na kotwicy jest trochę zielska. Następne parę rzutów w tamto miejsce i około 1,5 m od naszego brzegu znowu to samo – cięcie i znowu przywad, ale nie, JEST i czuję jak schodzi w dół! Hamulec zaczyna popuszczać raz i drugi. Postanawiam go dokręcić, bo poniżej widać zwalone drzewo. Zaczynam ściągać pompując, ryba wyszła do wierzchu. Krótki siłowy hol i rybka ląduje przy moich stopach.



Dzięki koledze wędkarzowi mogłem ją zważyć – 2,85 kg i 65 cm.

Jednak warto było jechać na niepewną ze względu na lód wodę. Nawet gdyby płynęła kra to dla samego klimatu panującego nad Drwęcą. Każdy z każdym porozmawia, nikt na nikogo nie patrzy „wilkiem”, jeżeli staje się bez zachowania wymaganych regulaminem odległości. Jeden drugiemu pomoże przy lądowaniu ryby.

Teraz przy dobrych układach i jak aura oraz żonka pozwoli to następny wyjazd planuję pod koniec stycznia. Tylko, że teraz zaopatrzę się w trochę więcej przynęt, bo miałem tylko po 3 algi „1” i morsy „2” w kolorach srebrnym i żółtym, jedną obrotówkę 15 gramową z czerwonym skrzydełkiem i 17 gramową ULAR oraz 15 gramową ze srebrno-złotym skrzydełkiem plus parę gumek. A może właśnie to, że nie miałem zbyt dużego wyboru było powodem złowienia mojej pierwszej trotki?


  PRZEJDŹ NA FORUM