ŁYSY WĄŻ
artykuły i komentarze
JACEK " PIĘĆ PROCENT " I TAJEMNICZE ODCHODY

To miał być fajny wyjazd. Autokar z prawie czterdziestoma wędkarzami na pokładzie sprawnie przedzierał się przez Warszawskie korki, aby dotrzeć do niewielkiej mazurskiej miejscowości jeszcze przed północą.

Jacek „ Pięć Procent „ dał ognia, gdy tylko kierowca zamknął drzwi i odpalił silnik. Najpierw przechadzał się po autokarze z puszką piwa w ręku ( puszki szybko stawały się ... jakby lżejsze ), by po jakimś czasie usadowić się na jednym z foteli. Miejsce wybrał raczej celowo, bowiem bagaże podręczne kolegów siedzących obok wydawały całkiem obiecujące brzdęknięcia. Po trzech czy czterech browarkach Jackowi włączył się „ szperacz „ , który kazał mu usiąść właśnie w tym rewirze. Jego radar był nieomylny, bo już po chwili „ Pięć Procent „ przechylał głowę do tyłu, wlewając w siebie zawartość kieliszka, który został mu wręczony przez współpasażerów.
Z upływem kilometrów Jackowa głowa coraz częściej odchylała się do tyłu, wzrok stawał się bardziej mętny a głos donioślejszy.
Mijaliśmy tabliczkę z napisem „ Warszawa „ wsłuchując się w pieśni, którymi raczył nas podchmielony kolega. Wybąblował kilka piw, podparł to wszystko płynną zawartością szklanej butelczyny i wielokrotnie klepiąc prezesa naszego koła po łysinie ( wbrew jego woli !!! ), z pieśnią na ustach opuszczał stolicę.
Przystanek „ na pierwsze siku „ był tuż za Warszawą. To co z tego, że ledwie opuściliśmy miasto z którego wyjeżdżamy? – to nie kran, nie zakręcisz... Drugi postój był już bardziej widowiskowy – oparty o drzewo „ Pięć Procent „ oddawał na trawnik to wszystko, co pochłonął tego dnia. Dumne pieśni o jednym z piłkarskich klubów zamienione zostały na bardziej prymitywne odgłosy... Coś w stylu „ jeleń na rykowisku „...
Chrapiąc i sapiąc, śniąc zapewne o wielkich rybach, dał się zawieźć w miejsce przeznaczenia.

W spławikowych zawodach poległ. Nie dość że jego łódka „ źle pływała „ ( cokolwiek to oznaczało ), to jeszcze biedaczysko nie mógł poradzić sobie cumując na jednaj kotwicy. Do wagi przypłynął z kilkoma małymi płoteczkami, które dawały mu szanse na zajęcie co najwyżej ostatniego miejsca. Nie pomogła zawartość wiaderka z mieszanką pięknie pachnących zanęt, ani świeże i nadzwyczaj ruchliwe robaczki.
Ja za to połapałem – co prawda zdecydowaną większość stanowiły małe płotki, ale uzbierało się tego ponad pięć kilogramów. Tuż po zważeniu pędziłem na pomost, aby wypuścić rybki. Drogę zagrodził mi Jacek „ Pięć Procent „ ze scyzorykiem w ręku. Nie, nie chciał mnie „ ciuknąć „ nożykiem – łakomie wpatrywał się w zawartość mojej siatki. Nie zgodziłem się na oddanie mojego połowu i zanurzając w wodzie siatkę przechyliłem ją do góry dnem uwalniając rybki. Zdecydowana większość z nich odpłynęła, jednak kilka rybek osiadło na dnie. Widząc to Jacek klepnął brzuchem o pomost i podciągnąwszy rękaw zabrał się do mieszania wody i prób pochwycenia niewielkich rybek. Pochwycił ze trzy i z zadowoleniem zabrał się do skrobania drobnicy....

Rozmawiając z jednym z kolegów zauważyłem, że naszemu dialogowi przysłuchuje się Jacek „ Pięć Procent „. Robił to w sposób ... hmm ... specyficzny. Stał dwa metry od nas, patrzył w lewo – w trzciny i co jakiś czas nerwowo zerkał na nas z ciekawością. A ucho niemal mu rosło na naszych oczach. Do tego wykręcał szyję, aby jego uszyska były jak najbliżej nas. W takiej to dziwnej pozycji, co kilka sekund robił malutki kroczek w naszym kierunku.
Mrugnąłem okiem do mojego rozmówcy i niby kontynuując temat powiedziałem:
- „ widzisz, tyle nałapałem dzięki mojej sekretnej zanęcie... Do kupnej trzeba dodać ... odchodów nietoperza... „ – kolega, któremu „ zwierzałem się „ ze swojej tajemnicy cichutko parsknął śmiechem, aż z nosa wyjechał mu na wargę długi na jakiś centymetr, zielony gil. W następnej sekundzie wciągnął go zgrabnie z powrotem i obaj tłumiąc śmiech staraliśmy nie dać po sobie poznać, że robimy sobie jaja z przysłuchującego się rozmowie Jacka.
Kilka minut później podszedł do mnie „ Pięć Procent „
- „ słuchaj, przepraszam ale niechcący ( !!! ) podsłuchałem waszą rozmowę. Mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi z tą zanętą „?
Na to tylko czekałem... Robiąc kwaśną minę dającą do zrozumienia, iż nie jestem zadowolony że ktoś odkrył mój sekret, zgodziłem się – pod warunkiem, że mi obieca że nikomu o tym nie powie. Jacek oczywiście w tej chwili mógłby przysiąc na wszystko. Liczyło się tylko poznanie mojego SEKRETU...
- „ do zwykłej, kupnej zanęty musisz dosypać odchodów nietoperza. W proporcjach pół na pół. Zobacz ile ja rybek dziś nałapałem, to naprawdę skuteczny specyfik. Tylko nikomu nie mów, pamiętaj !!! „.
Jacek jeszcze upewnił się, czy na pewno to mają być odchody nietoperza a nie gołębia, po czym zacierając ręce i chichocząc pod nosem, oddalił się w kierunku swojego domku. Później jeszcze się podpytywał, czy w zaprzyjaźnionym sklepie wędkarskim na Mokotowie da się coś takiego kupić. Powiedziałem mu że tak, ale tylko „ spod lady „.

Do wspomnianego sklepu zawitałem jakiś tydzień później. Szybko się dowiedziałem, że już w poniedziałek ( z wyprawy wróciliśmy w niedzielę w nocy ) rano, Jacek czekał pod drzwiami na otwarcie. Wpadł do środka i zaczął orać w pułkach z zanętami. Po kilku minutach daremnych poszukiwań podszedł do sprzedawców i tajemniczo mrugając okiem poprosił o odchody nietoperza. Chłopaki popadali na ziemię, poskładało ich od razu. Tylko jeden z nich – Daniel wytrzymał taką „ kometę „. Niewzruszony, z miną pokerzysty odpalił, że kiedyś mieli taki specyficzny towar, ale teraz już nie ma. Powiedział Jackowi, że odkąd Polska jest w Unii Europejskiej, nietoperze są pod ochroną, ale on wie gdzie można kupić ich odchody... Wysłał biednego „ Pięć Procent „ do ... Warszawskiego zoo.
Chłopak podrapał się chwilę po głowie i pospiesznie opuszczając sklep rzucił „ dzięki „....


Jeszcze miesiąc temu powyższa opowieść zakończyła by się w tym miejscu, jednak okazało się, że ma ona swój ciąg dalszy...


Opowiadając tą historię kilku kolegom z innego, wędkarskiego sklepu mieszczącego się na drugim końcu Warszawy, gdy wspomniałem o odchodach nietoperza zaczęli się śmiać i przekrzykiwać jeden przez drugiego. Po chwili kierownik tegoż sklepu, dopowiedział mi dalszą część historii...

„ Jakieś dwa, trzy lata temu wchodzi do mojego pokoju jeden ze sprzedawców i mówi
– słuchaj, czy ja mogę przez chwilę tu posiedzieć i nie wychodzić na sklep?
- a co się stało ? – zapytał kierownik
- a bo przyszedł jakiś wariat i szuka odchodów nietoperza..... – odpowiedział sprzedawca.

Do sklepu wpadł jakiś wędkarz i z opętaniem w oczach zaczął ryć w pułkach z zanętami. Gdy poprzekładał i wymacał dokładnie wszystkie torebki podszedł do lady i kilkukrotnie mrugając okiem poprosił o odchody ... nietoperza. Dwóch sprzedawców nawet nie zareagowało z wrażenia, a trzeci uciekł na zaplecze.
Ale i tu nie kończy się historia o Jacku „ Pięć Procent „. Otóż gdy minęło pierwsze zaskoczenie, jeden z kolegów powiedział robiąc poważną minę:
- my nie mamy, ale słyszałem że w aptece na placu Wilsona można czasem dostać....
Kilka sekund później usłyszał ciche „ dzięki „ i drzwi powolutku zamknęły się za znikającym Jackiem... „ Ruszył w kierunku pobliskiego przystanku autobusowego...


Aby przedstawić Wam dokładnie postać Jacka „ Pięć Procent „ , powinienem choć trochę streścić jego wygląd. Otóż opisywany jegomość ma około 35 lat, jest średniego wzrostu, a niewątpliwym urozmaiceniem jego postury jest pękaty brzuchol. Nie, nie jest gruby – wygląda to tak, jakby przeciętnemu mężczyźnie wsadzono pod koszulę olbrzymią piłkę lekarską. Chłopaczyna ma rozbiegany wzrok, lekki, trochę niekontrolowany wąsik, a całość kryje się pod olbrzymim rondem kapelusza. Wygląda jak jakiś pszczelarz... Do tego wielki, sumowy podbierak ( którym Jacek stara się podbierać niewielkie okonki ) z olbrzymią siatką i zawsze porażająca ilość gratów. Targa ze sobą nad wodę mały sklepik wędkarski... Apogeum osiągnął w zeszłym roku, stawiając się nad wodą z plecakiem, dużą torbą sportową, dwudziestolitrowym wiadrem, kołczanem z wędziskami i ciągnąc za sobą .... wózek z dodatkowym sprzętem. Zza pleców dumnie sterczał wspomniany podbierak imponujących rozmiarów. Patrząc na niego ma się nieodparte wrażenie, że jest ...... mocno gapowaty. Gdyby jeździł na łyżwach, na pewno przejechałby sobie po głowie... Zarzucając dwie gruntówki lewą rzuca w prawo, a prawą w lewo. Dziwi się później, że ma poplątane zestawy... A w następnym rzucie robi tak samo... Niektórzy mówią, że „ trochę widzi białe myszki „...
A dlaczego „ Pięć Procent „? Nazwali go tak sprzedawcy ze wspomnianego sklepu wędkarskiego. Płacąc złotą kartą kredytową za paczkę białych robaków, upominał się o zniżkę „ stałego klienta „ – pięć procent. I tak już zostało....

Nie zamieszczam zdjęć bohatera powyższej opowieści – nie wiem, czy nie miałby nic przeciwko temu. Pewnie nie bo poczciwy z niego gość, ale pewności nie mam...

Następnym razem opiszę pewną nocną wyprawę, kiedy to poznałem Jacka. Nie sądziłem, że można utopić tyle rzeczy.....

Pozdrawiam



  PRZEJDŹ NA FORUM