NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » WASZE ARTYKUŁY » JURCYŚ

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

JURCYŚ

artykuły i komentarze
  
hubi
17.02.2010 20:03:48
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Posty: 69 #457820
Od: 2009-12-3
Witamy Jureczku jak przygotowania do nowego sezonu pozdrawiamy.
  
Electra27.04.2024 05:58:12
poziom 5

oczka
  
jurcys
18.02.2010 07:29:37
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #458643
Od: 2010-2-14
Witaj brachu, sprzęt cierpliwie czeka, ja również i tylko końca tej zimy nie widać.
Pozdrawiam!
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
18.02.2010 07:45:00
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #458653
Od: 2010-2-14


Ilość edycji wpisu: 1
- LEK NA WĘDKARSTWO-


Pewnie często każdy z nas zadawał sobie pytanie, jakby ułożyłoby się jego życie, gdyby nie dopadła nas nieuleczalna choroba zwana wędkarstwem.
Ja zadawałem sobie to pytanie setki razy i czym bardziej się starałem znaleźć jednoznaczną odpowiedz, tym więcej różnych pomysłów przychodziło mi do głowy, jednak czym szybciej podobał mi się kolejny pomysł na
spożytkowanie wolnego czasu, tym skuteczniej przegrywał z emocjami jakich dostarczało mi wędkarstwo.
Nie mogę powiedzieć że wędkarstwo zdominowało moje życie od dziecka, choć od tak dawna je uprawiam, jednak mogę powiedzieć że zawsze było w mniejszym lub większym stopniu obecne.

Byłem młodym chłopakiem uprawiającym sport, wędkarstwo było ze mną, przyszła pora na pierwsze randki, pierwsze miłości, a ono wciąż mi towarzyszyło.
Pojawiła się ta wielka , prawdziwa miłość, przyszedł czas na założenie rodziny, człowiek się ustatkował, urodziła mi się córcia, jednak i w skutek tych jakże ważnych dla mnie i myślę że dla wszystkich, życiowych wydarzeń, choroba zwana wędkarstwem nie minęła.
Czas płynął, zmieniała się sytuacja w kraju, upadały rządy, zmienił się ustrój i nadal nikt nie wymyślił dla mnie odtrutki na myślę już dożywotnią chorobę.
Nauczyłem się z nią żyć, polubiłem ją do tego stopnia że gdyby ktoś nawet zdołał mnie z niej wyleczyć, to uczyniłby mnie nieszczęśliwym.

Pamiętam, a może to tylko obrazki pojawiające się wskutek opowiadań rodziców, jak mały chłopiec, siedzący na wysokim stołku, ściskający w jednej rączce ugniecione z chleba ciasto, w drugiej zaś patyk z żyłką , łowi z dużej metalowej wanny piękne karasie, przyniesione przez dziadka.
Chłopiec ten rywalizuje po paru latach z podobnymi do siebie wyrostkami posługując się wystruganą z leszczyny, giętką wędką, do czubka której przywiązana była żyłka z własnoręcznie wykonanym spławikiem z pióra
wyrwanego kogutowi z ogona.
To były czasy, kiedy to 20 cm ryba była potworem, w drodze do domu rosła jeszcze przynajmniej dwukrotnie, a w opowiadaniach przy ognisku była już gigantem nie do wyobrażenia.
Późnej były bambusy, w końcu pierwsza wędka teleskopowa, która była droga jak na tamte zarobki, jednak byłą marzeniem, które trzeba było zrealizować za wszelką cenę, nie liczyło się nic, mieć teleskopową wędkę to był prestiż, a może i poniekąd szpan, trudno po tylu latach powiedzieć.

Z czasem przyszły pierwsze w pracy awanse, później zacząłem pracować na własną rękę, pojawiał się coraz to nowszy sprzęt ułatwiający rywalizacje z rybami i tak kupowałem nowe zabawki, aż w końcu dotarło do mnie że z
czasem mój arsenał się powiększał, odwrotnie do efektów jakie odnosiłem na swoich wyprawach.
Pamiętam jakby to było wczoraj, piękne węgorze łowione w samo południe, kilku kilogramowe sandacze, które nie były rzadkością, piękne szczupaki łowione w Regalicy na żywczyka i niezliczone ilości białej ryby.
Pamiętam czasy kiedy w sezonie leszczowym, łowiący w ramach handlu wymiennego mieli problemy na mojej dzielnicy z wymianą pięknych okazów na marny trunek, tyle tego było.

Pamiętam również cudowne czasy kiedy słowo szarpak nie istniało, pewnie wówczas też łowiono nielegalnie na siatki, jednak wiem że barbarzyńcy, rybacy byli od zawsze, może w tamtych latach mniej pazerni, bo wielokrotnie widziałem jak trzepali siatki przy wyciąganiu ryb i wówczas długo płynęła wielka biała plama malutkich rybek, z których jakiejś części było dane przeżyć.
Dzisiaj nie trzepią, każda zaplątana w siatce ryba jest do sprzedania, dzisiaj nie daje się szans narybkowi na przeżycie i rozmnożenie, dzisiaj w wodzie niema dla nich ryb, tam pływają pieniądze, za które dali by się zabić.
Jeszcze kilka lat wstecz nie zastanawiałem się nad przyszłością wędkarstwa, nie zastanawiałem? - ba, nawet w najczarniejszych snach nie widywałem końca tego co szło ręka w rękę, wraz z tym wszystkim co składa się na życie.

Teraz nie wiem...

-czy bezduszność urzędników odpowiedzialnych za gospodarkę rybactwem śródlądowym
-czy lekceważący stosunek do działania służb zobowiązanych strzec naszych wód
-czy nieprzemyślana, wręcz czasami szkodliwa działalność zarządu naszego związku
-czy rybacy odławiający bez ograniczeń niewymiarowe ryby
-czy może w końcu szarpaki, kłusownicy, plaga z którą nikomu nie chce się walczyć
-czy może niektórzy my, ponoć etyczni wędkarze zabierający z wody setki kilogramów ryb rocznie
a może wszystko i wszyscy, których wymieniłem, okażą się skutecznym lekiem na moją, na naszą chorobę?

Nie wiem jak Wy, ale ja nie chce być wyleczony!!!

Czasami los odbiera nam kogoś, kogo kochamy nad życie i nic nie możemy zrobić bo to nas przerasta, pozostaje smutek, żal i pamięć, w przypadku tej miłości, miłości do wody nie jesteśmy bezsilni, nie pozwólmy jej
sobie odebrać, ja nie chcę jej wspominać, nie chce jej pamiętać, ja chce ją przeżywać wciąż od nowa i tak długo, jak długo starczy sił.
Pojedynczo nie damy rady, możemy tylko się użalać, jednak wśród nas są ludzie wykształceni, znający się na prawie, mający siłę przebicia i właśnie do nich ten apel.
Weźcie stery w swoje ręce, przecież nie jesteśmy garstką marzycieli, decydenci muszą w końcu zrozumieć że już dłużej nie damy się zbywać, spróbujmy zmienić nasze wędkarstwo, bo w końcu za nie płacimy i zróbmy to jak najszybciej, zróbmy to dzisiaj, póki jest jeszcze o co walczyć, póki nasza choroba może trwać i zarażać naszych następców.

Pozytywnie chory, szukający lekarstwa na przedłużenie choroby...

-jurcys-
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
18.02.2010 07:47:55
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #458656
Od: 2010-2-14
Romku Może i pomykają, tylko jak to się wszystko roztopi, to do łowiska będzie trzeba dopływać łódką...

_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
18.02.2010 08:15:40
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #458672
Od: 2010-2-14
Dobry pomysł, jednak w razie draki nadmucham ponton...
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
18.02.2010 08:22:16
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #458678
Od: 2010-2-14
Kolego powiem tak - wszędzie gdzie tylko drzewa nie są za nisko wody i można machać spinningiem. Szczególnie Cegielinka na całej swojej długości, jednak czasami i pobliskie jeziora.
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
19.02.2010 10:18:14
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #460736
Od: 2010-2-14


Ilość edycji wpisu: 1
MÓJ KOLEGA SUM

Był piękny, ciepły wrześniowy poranek, rozgrzane powietrze łagodził leciutki zefirek, nabrzeże wypełnione do ostatniego miejsca amatorami jesiennych, olbrzymich leszczy, ogólnie zapowiadał się kolejny wspaniały dzień nad Cegielinką. Oj barwne to było towarzystwo, jednak wśród wielu znajomych i nieznajomych górowała jedna postać, a górowała raczej  nie efektami, o których trochę później, lecz walecznością i nigdy nie zamykającą się buzią. Był to bardzo miły jegomość, którego fascynowało łowienie leszczy, choć tak naprawdę nie maił zbyt wielkiego do nich szczęścia, bo mimo częstych brań, raczej rzadko coś zacinał i nie koniecznie wiązało się to z jego refleksem.

Miał trochę dziwaczne podejście do wędkowania, ponieważ był wierny zasadzie, jedna wędka na każdą rybę i pewnie dlatego na marnym kiju miał założony otrzymany pewnie w spadku po przodkach kołowrotek, na którym była nawinięta plecionka, o kurcze nawet nie wiedziałem że takie grube sznurki produkują. Co do ołowiu, tu raczej nie popełniał błędu, używał coś w przedziale 50-100g to jak na tą wodę norma, jednak za ołowiem wisiał przypon, który był kolejnym mistrzostwem. Był z plecionki i to znacznie grubszej niż plecionka główna, ponieważ koleżka uważał że jest to przy połowie leszczy, krąpi i strasznych rozpiór, najbardziej zagrożony odcinek zestawu i pewnie dlatego ten zagrożony odcinek na końcu uzbrajał w hak wielkości nieznacznie odbiegający od tego, który w swoim zestawie ma mała suwnica.

Wesoły kolega miał jeszcze jedną niedocenianą, szczególnie przez sąsiadów zaletę, według jego
teorii zarzucać wędkę powinno się z prądem, bo i tak zniesie, a że towarzystwo siedziało w tamtym okresie prawie kij przy kiju, to w końcowym efekcie nikomu nie dane było się nudzić, a wesołek zawsze po kolejnym bardzo energicznym zacięciu, doholowywał zamiast ryby, przynajmniej cztery koszyczki, sąsiadów zajmujących miejsca po jego prawicy. Można by rzec że uczynność kolegi miała służyć celem uzupełnienia wypłukanych z zanęty koszyczków, jednak z zasady nikt nie chciała takiej pomocy, a już na pewno się z niej nie cieszył.

Osobiście lubiłem z nim wędkować, był przekomicznym wesołkiem, na dodatek super pechowcem i nigdy nie pozwalał się nudzić, jednak za wszelką cenę starałem się zajmować mniej zaszczytne miejsce po jego lewicy, a w momencie kiedy mu się pomyliło i zarzucił pod prąd, tak jak to czynili wszyscy, żeby po opadnięciu ciężarka mieć zestaw, jak najbardziej na wprost swojego stanowiska, to i tak robił to za energicznie i sytuacja była w końcu identyczna, tylko dotyczyła tych siedzących po lewej. W stosunku do mnie zdarzało mu się wypowiedzieć nie kiedy magiczne "o kurcze soreczki" i pośpiesznie zwinąć dopiero co zarzuconą wędkę i
czynność tą powtarzał wielokrotnie, a przy tym bacznie obserwował  moje miny i w momencie kiedy stwierdził że przybrałem odpowiednią, z jego piersi wydobyło się podsycane zadowoleniem ze swoich umiejętności, cichutkie "o tak masz latać, głupia "

Często próbowałem mu delikatnie, a może to wcale nie było delikatnie dać do zrozumienia że na taki zestaw to może popróbować szczęścia z sumem, lub z innym stworem posiadającym zbliżony rozstaw paszczy jednak nic sobie nie robił z moich drwin i twardo z tą samą zaciekłością zacinał każde najmniejsze nawet drgnięcie grubego jak palec czubka. Był na dodatek szybko myślicielem, bo po kolejnej mojej uwadze o sumach, kolega zapadł w prawie godzinną zadumę, w tym czasie nie ekscytowały go brania, nie zwracał uwagi na wyciągane dość często przez sąsiadów leszcze, myślał...

Po jakiejś godzinie nagle zerwał się z fotela, podszedł do mnie energicznie jakby chciał mi przywalić za moje może mało dla niego śmieszne żarty, jedna nie, wziął mnie pod mankiet, odeszliśmy trzy metry na bok i z największą powagą zapytał "Juras! na co biorą te cholerne sumy?" W pierwszej chwili zaniemówiłem, jednak jego poważna mina nie pozostawiała żadnych wątpliwości że zadane przez siebie pytanie było jak najbardziej poważne i oczekiwało fachowej, lecz przede wszystkim niezwłocznej odpowiedzi. Nie zwlekając, prawie jednym tchem wymieniłem wszystkie, jakie w danej chwili przyszły mi do głowy,  a wśród nich pojawiła się również wątróbka, do dziś zastanawiam się dlaczego koledze akurat ta przynęta wydała się najbardziej trafna, może wypowiedziałem ją dźwięczniej, a może kojarzyła mu się z jego ulubioną potrawą, nieważne, rzucił tylko- popilnuj wędek, wskoczył do samochodu i tyle było go widać. Wróciłem do wędkowania i rozważań na temat, gdzie go poniosło i wszystkie moje wywody kończyły się na jedzeniu, ewentualnie zimnym piwie.

Minęło jakieś pól godziny i otrzymałem odpowiedz. Usłyszałem głośne, zresztą w jego stylu trzaśnięcie drzwi od samochodu, a odwróciwszy się dostrzegłem wesołą, zziajaną postać kolegi, w jego ręku dostrzegłem dyndającą reklamówkę i pomyślałem, a jednak zgłodniał. Usiadł na swoim foteliku, spojrzał na mnie z miną zwycięscy i urywanym głosem wyszeptał "no teraz zobaczymy" Pomyślałem co on tak sapie, przecież jechał samochodem, a od miejsca w którym go zostawił do wody miał około dziesięciu metrów.
Jednak nic się nie odzywałem, trochę sobie z niego pożartowałem, ale nie należę do tych, którzy przeciągają strunę i wolałem o powód zadyszki nie pytać. Koleżka pośpiesznie zwinął wędkę, odciął koszyk , w to  miejsce założył ogromny ołów, przywiązał przypon z jeszcze większym hakiem, rozwinął przytaskaną reklamówkę i tu zrozumiałem wszystko, jego pośpiech, zadyszkę i zadawane wcześniej pytania. Przed nim leżała reklamówka, w której znajdowało się około pół kilograma świeżutkiej, ociekającej krwią drobiowej wątróbki, wszystko stało się nagle jasne, kolega trawiąc przez godzinę moje słowa, przetłumaczył sobie je tak że jeżeli nie może zaciąć leszcza, a jedynym problemem w upolowaniu suma jest posiadanie wątróbki więc najspokojniej w świecie pojechał ją zakupić i teraz już wszystko z górki.

Nadziewając na hak kawałki wątróbki, rzucał co jakiś czas na mnie przepełnione zwycięstwem spojrzenie, czekał aż powiem dość, a że się nie odzywałem to zniecierpliwiony sam zamamrotał "więcej się nie zmieści", choć nadział ją tak jak robaka i w gruncie rzeczy nie był to zbyt obfity kąsek. Kiwnąłem tylko głową na znak że się zgadza, kolega to przyjął jako potwierdzenie dobrze przygotowanej na suma dawki i z potężnym impetem walnął zestaw do wody, starając się przy tym zarzucić dalej niż wszyscy pozostali wędkarze, gdyż jak po chwili oświadczył : "płotki biorą przy brzegu, leszcze na środku, a olbrzymy najdalej, gdzie nikt nie zakłóca im spokoju"
Było coś tak przekonywującego w jego poważnym głosie że nawet na myśl nie przyszło mi rozwijać tej  myśli, a co dopiero podważać jej prawdziwości, choć bardzo trudno było mi zachować powagę, obserwując wszystkie działania kolegi suma, dostojność z jakim namaszczał każdy kolejny ruch zakrwawionymi rękoma wskazywało raczej na odprawianie jakiś egzorcyzmów ......niż na zwykłe nakłuwanie padliny. Nie sposób opisać wszystkiego co się z nim i w nim działo, nie sposób było powstrzymać śmiechu, tym bardziej że wędkarze siedzący w najbliższym sąsiedztwie zorientowali się w sytuacji i już każdy na swój sposób przewidywał nadchodzący kataklizm i z wykrzywionymi od powstrzymywania śmiechu twarzami bacznie obserwowali pochyloną w skamieniałej pozie postać kolegi suma.

Mijały długie minuty a nieruchoma postać, zagłębiona w fotelu nie dawała znaku życia, trwała w swojej dziwacznej pozie jakby czekała na strzał startera, który ma uruchomić szybki sprint ku nowej, ale przede wszystkim powalającej kibicujących wędkarzy na kolana przygodzie z wielką rybą. Powoli wszyscy zapominaliśmy o nieruchomym towarzyszu i czekających nas emocjach, każdy zajęty, wcale nie rzadkimi braniami żerujących leszczy i wszystko toczyłoby się spokojnym torem, no właśnie jednak spokój dzisiejszego dnia nie był nam pisany.
Z naszego uśpienia obudził nas kolega sum, a uczynił to jak pośpieszny pociąg przejeżdżający tuż obok wrażliwego ucha. Kolega sum zerwał się na równe nogi, w tym samym momencie z całej siły zacinając wędkę, a z jego gardła wydobył się okropny krzyk: jeeessst", był tak głośny że wszyscy stanęli na baczność, co ułatwiło im zaobserwowanie tragikomicznej sytuacji, która nad wodą zdarza się za rzadko. W momencie, kiedy jeszcze krzyk nie skończył się wydobywać z gardła, wszyscy usłyszeli trzask i dopiero po chwili zorientowaliśmy się że kolega dzierży w ręku kawałek swojego kija, reszta wraz z zerwaną podczas zacięcia plecionką najspokojniej w świecie odpływała z pikującą jak spławik, grubaśną szczytówką. Nastała martwa cisza, nikt nie wiedział co robić, śmiać się czy płakać i tylko kolega sum stał ze spuszczoną głową w zadumie, tak jakby nad świeżo zakopaną mogiłą.
Trudno powiedzieć ile trwała ta chwila, pogrążonych w smutku, jednak nikt się nawet nie uśmiechnął, pewnie co niektórzy nawet pomyśleli, że oto niefartowny wędkarz stracił rybę życia i powiem wam że pewnie i mi taka myśl przeszła przez głowę, szkoda.

Tu właściwie mogłaby się skończyć ta dość dziwaczna, choć może i trochę smutna historia i właściwie chyba nikt by jej długo nie pamiętał, żeby nie kolega, który jako pierwszy z prawej strony miał okazje siedzieć przy koledze sumie. Jego szczytówka dziwnie się wygięła, więc dla pewności lekko podciął i dopiero zaczął się taniec z gwiazdami, na końcu zestawu coś rzeczywiście walczyło o przetrwanie, z późniejszych relacji wynikało że walka ryby nie przypominała żadnego z holi jakich ów wędkarz miał okazje w życiu przeżyć. Wyglądało to jakby ciągnął większy konar, tylko że od czasu, do czasu na szczytówce widać było wyraźne puknięcia, co z kolei świadczyło o walce z rybą. Miał lekki zestaw więc chwila napięcia trochę trwała, w pogotowiu był już największy podbierak, gromada kibiców udzielała fachowych rad i nie ważne że jedna wykluczała drugą, ważne że każdy się starał. Po ogromnych zmaganiach pierwsze co ukazało się zgromadzonej gawiedzi to był ułamany przed chwilą kawałek wędki pechowca, wisiała na nim plecionka i dopiero ona po zwinięciu ujawniła wielką tajemnice walecznego potwora.

Na końcu grubego sznura i jeszcze grubszego przyponu dyndał się majestatycznie sporych rozmiarów rozpiór, któremu z pyska wystawały, wypłukane już z krwi strzępy wątróbki, teraz już nikt nie tłumił śmiechu, posikanych spodni było wiele, jednak chichot dopiero był przed nami. Kiedy właściciel życiowego brania otrzymał swój kawałek wędki z tym wszystkim co się na nim znajdowało, czyli również z rybą, spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i z największą powagą powiedział: "a mówiłeś że na wątróbkę biorą sumy, kłamałeś?" Teraz już chichot paraliżował wszystkich, nawet tych, którzy nie widzieli naocznie zajścia, ale zdążyli się już dowiedzieć, do dziś nie wiem co odpowiedziałem koledze, czy w ogóle odpowiedziałem, kiedy się otrząsnąłem, usłyszałem tylko głośne trzaśnięcie drzwi od samochodu i po chwili kolega sum pognał jak szalony, zostawiając za sobą smugę dymu.

Tu można zakończyć tą przygodę, dodam tylko że kolega sum po krótkiej przerwie nadal pokazywał się na łowisku, pewnie nie z przekonania a z konieczności nabył nową wędkę i tym razem taką jak należy, a co najważniejsze nikt później już się z niego nie nabijał, nawet nie miał powodu, ponieważ, no może nie stał się mistrzem, ale coraz częściej odnosił sukcesy.
Pewnie dobrze że połamała mu się ta stara wędka, a już na pewno dobrze że zapomniał o wątróbce...
jurcys
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
jurcys
19.02.2010 10:23:14
poziom 4



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Szczecin

Posty: 212 #460744
Od: 2010-2-14
Kilku z Was już to czytało, ale może ktoś jeszcze zechcę się pośmiać!
Pozdrawiam!
_________________
http://jurek.webnode.com/
  
Electra27.04.2024 05:58:12
poziom 5

oczka

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » WASZE ARTYKUŁY » JURCYŚ

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny