NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » WASZE ARTYKUŁY » MAXIMUSS1977

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

maximuss1977

artykuły i komentarze
  
maximuss1977
21.02.2010 11:28:44
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Gliwice/Strzelce Opolskie

Posty: 442 #464322
Od: 2010-2-13
Nie tworzę wiele i chyba tak pozostanie. "Weekend na Bugiem" był już zamieszczony na "fuj".pl
Postanowiłem go jednak umieścić tutaj, bo tam go już nie ma. Z fotkami tym razem zamieszania nie będzie, bo ich nie wstawię. Najpierw muszę otworzyć gdzieś konto i zbierać zdjęcia (trochę potrwa). Miłej lektury, bądź powtórki.
_________________
Natura dała nam dwoje oczu, dwoje uszu, ale tylko jeden język po to, abyśmy więcej patrzyli i słuchali, niż mówili.
- Sokrates -
  
Electra25.04.2024 08:27:42
poziom 5

oczka
  
maximuss1977
21.02.2010 11:31:00
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Gliwice/Strzelce Opolskie

Posty: 442 #464324
Od: 2010-2-13
WEKEEND NAD BUGIEM


Dawno, dawno temu, jakieś sześć lat wstecz, zaplanowałem wraz z moją małżonką wypad na nockę nad rzekę Bug w miejscowości Uchańka. Nadmienię również, że rzeka na tym odcinku jest rzeką graniczną. Celem naszego wyjazdu był sum i ewentualnie leszcz sporych rozmiarów.

Pakowanie, szykowanie, prowiant, zapasy trunków rozweselających (niskoprocentowych), i zaczynamy to upychać do dumnego, czerwonego samochodu marki Fiat 125P. Nie było łatwo, bo i namiot i wózek dla córeczki (Natalii), koce, butle gazowe i coś dla psa (Fafika). Piątek, dochodzi 17.00 i wyjazd. Jeszcze tylko osobiste zgłoszenie do Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej w Skrichiczynie i już jesteśmy z całym majdanem nad upragnioną wodą.

Poziom wody doskonały, nie wysoki, nie niski, istne marzenie. Postanowiliśmy rozbić nasze obozowisko na polance przy dopływie Bużyska do Bugu. Świetny dostęp do wody, warunki do zabawy dla dziecka i bez gwałtownego spadku dna przy brzegu, co jest koniecznym warunkiem do bytowania nad wodą z dzieckiem. Piesek również ma pole do popisu, mając wiele hektarów dla siebie nie wadząc nikomu. Po otwarciu pierwszych puszek zaczynamy się „rozbijać” i porządkować nasze łowisko. Córka się bawi, piesek biega a my z żonką ogarniamy organizacyjnie nasz „plac”.

Wszystko już przygotowane, więc czas na montowanie zestawów. Żonka postanowiła postawić dwie ciężkie gruntówki z rosówkami i wątróbką. Ja natomiast szykuję jedną gruntówkę i nieodzowny bacik. Zanęta i zestawy w wodę. Spokojne, długie wyczekiwanie wraz z przybywającymi opakowaniami aluminium po „chmielach”. I nic, kompletnie nic. Zważywszy na powyższe, nie pozostaje nic innego, jak tylko odpoczynek a za rybki weźmiemy się rano. Decyzja podjęta, więc zestawy na przelotkę i do namiotu. Córka spała w samochodzie, więc mogłem z Anetą ……

Około czwartej nad ranem zaczęło świtać i koguty z pobliskiej wsi wszem i wobec to ogłosiły. Pozostało tylko ucałować swoją „piękność” i wyjść na łowy. Sprawdzenie zestawów, nanizanie przynęty i wędkowanie rozpoczęte. Gruntówka dostojnie w pozycji pionowej sterczy na podpórce a ja dozbrajam pinką bacika i po zanęceniu zaczynam zabawę. Pierwsze branie, drugie i kolejne nastają raz za razem, czego efektem są kiełbiki wielkości palca. Tak w ciszy i spokoju wędkuję do około szóstej, mając w siatce (dla pokazu żonie), około 50 sztuk tych niezwykle ruchliwych rybek.
Wstała moja „królewna”, więc i na kawę wstawiać czas, jeszcze tylko higiena osobista, Kubanek w dłoń i kolejne dwa zestawy lądują w nurcie urokliwej rzeki. Ja nadal poławiam kiełbiki, ale co raz zdarza się niesatysfakcjonujących rozmiarów: leszczyk, krąpik i uklejka. Ciszę i zabawę z młodzieżą rybną zakłóca kładący się na wodę kij Anety. Cięcie i JEST !!! Hol trwa około 3-4 minut i w podbieraku ląduje sumik około 50 cm. Rybę delikatnie odhaczam a żona własnoręcznie zwraca nie miarowemu przeciwnikowi wolność.
I oto pobudziła się do aktywności córeczka, ogłaszając okolicy, swoje nie zadowolenie z faktu, iż jest już głodna. Więc przerwa w łowieniu, bo przecież dziecko jest najważniejsze. Spożywamy grzane paróweczki a piesek czeka na kęski rzucane w jego kierunku w różnych odstępach czasowych. Pies spokojnie siedzi i czeka na kolejną porcję. Aneta pokroiła pomidorki a nożyk odrzuciła, ponieważ nastąpiło kolejne branie na jej kiju. Tym razem pudło…. Ale co to ? Patrzę, Fafik wstaje z pozycji siad… a coś pozostaje na jego miejscu… O kurde przy odrzuconym nożu, leży około 4-5 cm kawałek jego puszystego ogona. Postanowiłem natychmiast wyrzucić kikut do wody, żeby się córka nie zorientowała. I tutaj kolejne zaskoczenie, bo Fafik rzuca się w wir rzeki za „kłębkiem”. Wołamy, nawołujemy, ale nic. Kikut a za nim pies, oddalają się w szybkim tempie dół rzeki. Już miałem biec brzegiem i ewentualnie wskoczyć za psem, ale sam zrezygnował i skręcił w kierunku brzegu, gdzie się wygramolił i do nas wrócił.
Po śniadaniu powróciliśmy do połowów. Tym razem bacika przekazałem Natalii, by i ona poczuła radość z holowanych raz za razem drobnych ryb. Tak w ciszy i harmonii z naturą upłynęły kolejne chwile na łonie przyrody.
W oddali widzimy, jak babcia w wieku około 80 lat wyprowadza krowy na wypas. Wszystko było w porządku do póki nie zorientowałem się, że stado tych „krów”, liczące około 20 sztuk to same byki i to w słusznych rozmiarach. Myślę, myślę i dochodzę do wniosku, że może być nie ciekawie. Czerwony Fiat, w czerwonym odcieniu namiot…. Myśl tylko jedna przyszła mi do głowy:
-„Aneta !!! Bierz Natalię na ręce i jak Ci powiem to skacz do wody, o tutaj w tym miejscu, tutaj jest około półtora metra głębokości”, ja biorąc sporego kija w ręku czekam na rozwój sytuacji. Stoimy i czekamy na reakcję zbliżającego stada byków, zachowują się spokojnie, czego nie mogę powiedzieć o nas, gdyż z każdym zmniejszającym się odstępem miedzy nami a stadem, napięcie rośnie. Staruszka widząc nas, nasze miny i pozycje, w których tkwimy, ze spokojem nas uświadamia:
-„Nie bójcie się ludzie, te bydlątka są spokojne, one przywyknione do ludzi nad wodą, one nie biją”.
- Niech Pani nie żartuje i jeśli można, niech pani weźmie te „bydlątka” i poprowadzi o w tamtą stronę.
-„Ale wiecie pany, ten jeden o ten raby, to mnie tak jakoś z miesiąc w tył, to na rogach do wody zaniósł. Kijem go chciałam wtedy a on jakiś mocno nerwowy się zrobił.”
Ciarki po plecach przeszły, pot się szybko na ciele pojawił, nogi jakieś takie miękkie się zrobiły i słów zabrakło. Ale jakoś powoli, powoli, byki odeszły w bok, omijając nasze obozowisko. Jakiś czas nie mogliśmy dojść do siebie, ale czując oddalające się niebezpieczeństwo, strach i nerwy zaczęły puszczać. Lekiem na ten cały stres okazały się dwie puszki „piany”.

Dzień, do wieczora minął już spokojnie, ryby (oprócz kiełbi) nie brały. Raczyliśmy się potrawami z grilla, zabawialiśmy córkę i psa, racząc się delikatnie zawartością opakowań aluminiowych. Wieczorem decyzja musiała zapaść tylko jedna: Dzisiaj nie jedziemy, bo nie ma kierowcy. Tę noc spędziliśmy przy wędkach i snując różne opowieści a także rozmawiając o nas, o naszych troskach i kłopotach, doczekaliśmy godziny trzeciej, po czym postanowiliśmy się położyć.

… Słyszę warkot przelatującego śmigłowca …
Za jakiś czas, znowu helikopter przelatuje w stosunkowo niedalekiej odległości od naszego stanowiska…. Zmęczony jednak długą nocą zasypiam na nowo.

Tym razem już mnie „wyrwało”, śmigłowiec zawisł nad nami… huk był niewyobrażalny, wir powietrza targał całym namiotem… skowyt psa dało się słyszeć w sąsiedniej gminie… Zaspane a zarazem przerażone oczy żony i córki wydały na mnie jednogłośny wyrok. WYŁAŹ !!! Wyszedłem więc z namiotu i na lekko drżących, bosych nogach, zwróciłem się w kierunku maszyny. Helikopter, „powisiał” jeszcze jakąś chwilę i odleciał. Nie umiałem ani sobie ani też żonie wytłumaczyć, czym spowodowana była brawura i bezczelność pilota. Wtem widzę, jak od strony wsi Uchańka pędzi z zawrotną prędkością, jak na te warunki terenowe, para qadów.
-Co u licha ? Co znowu ?
Ryk zbliżających się pojazdów wypłoszył z namiotu dziewczyny, które z opuszczonymi szczękami spoglądały w kierunku szalenie szybko nadjeżdżających pojazdów.
Uzbrojeni funkcjonariusze Straży Granicznej, otoczyli nasze „obozowisko” i nas w środku tego grajdołu. Po wylegitymowaniu mnie i żony a także sprawdzeniu pojazdu, oświadczyli, że powodem interwencji było nie zgłoszenie nocnego połowu.
- Przecież zgłosiłem osobiście w Dorohusku, w piątek popołudniu.
-„Tak, ale zgłaszał Pan połów i przebywanie na granicy przez jedną noc”
- O kurde, fakt, ale tak jakoś wyszło… no wiecie Panowie …. A czy ten śmigłowiec, to też Wasi ?
-„Owszem, zauważyli opuszczone obozowisko około ósmej rano i się zaniepokoili, zgłoszenia połowu nie było, ludzi nie widać, auto stoi, coś nie tak”
-Ale bigosu narobiliśmy mamuśka, i co teraz ?, Co teraz będzie?”
-„Pouczam Państwa ….”

I na pouczeniu się skończyło.

-Dość tego !!! Aneta zwijaj bajzel, ja zwijam kije i jedziemy do domu wystarczy nam tego „odpoczynku”.

Generalnie ryb nie połowiliśmy, złowione kiełbiki systematycznie (około 50 i do wody) odzyskiwały wolność (w sumie 6-7 opróżnień siatki). Większych ryb złowić się nie udało. Jedyne, co złapaliśmy, to kupę strachu, wstydu i wspomnień. Pies stracił końcówkę ogona.

-Marcin Malec-



_________________
Natura dała nam dwoje oczu, dwoje uszu, ale tylko jeden język po to, abyśmy więcej patrzyli i słuchali, niż mówili.
- Sokrates -

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » WASZE ARTYKUŁY » MAXIMUSS1977

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny